niedziela, 17 listopada 2013

Ile da się wycisnąć z 2ch przetworników - CIEM LE2


Witajcie, dzisiaj ciąg dalszy (p)opisów słuchawek od Lime Ears. Jako, że o firmie z Warszawy pisałem już wcześniej, dzisiaj przedstawię tylko słuchawki. A jest to drugi, a właściwie pierwszy model z oferty Lime Ears, mianowicie LE2. Konstrukcja bazująca na dwóch przetwornikach armaturowych, zalewanych, jak wszystkie produkty Lime Ears w akrylu. 




Słowem wyjaśnienia, co to takiego ten przetwornik armaturowy ? Poza najlepiej znanymi przetwornikami dynamicznymi, przypominającymi właściwie ten znany z kolumn głośnikowych, z membraną, dość często w słuchawkach występują też przetworniki elektrostatyczne, planarne (ortodynamiczne) no i właśnie armaturowe. O ile w słuchawkach nausznych spotyka się praktycznie tylko przetworniki dynamiczne, planarne lub elektrostatyczne, tak w słuchawkach dousznych lub dokanałowych są tylko przetworniki dynamiczne i armaturowe. W przetworniku armaturowym, to nie membrana odpowiada za tworzenie dźwięku, a drucik umieszczony wewnątrz spiralnej cewki zawieszonej w polu magnetycznym. Drucik ten podłączony jest do membrany, na którą przenosi drgania wywołując dźwięk. Taka konstrukcja powoduje, że  przetwornik armaturowy może być naprawdę niewielkich rozmiarów w porównaniu do podobnie skutecznych przetworników dynamicznych. Dzięki tym zaletom da się je umieścić w odlewie(wycisku) ucha, a więc stworzyć słuchawkę spersonalizowaną pod użytkownika. 



Fajnie, już wiemy co siedzi w środku, teraz co to daje naszym uszom ? Ano dźwięk z BA(Balanced Armature) jest zdecydowanie bardziej szczegółowy od tego z przetwornika dynamicznego. Jest również zdecydowanie mniej "basowy", co powoduje, że aby uzyskać właściwy efekt wypełnienia i masy, trzeba używać czasami większej ilości armatur (coś jak w kolumnach głośnikowych - kilka przetworników, zwrotnice i pudło). I właśnie z taką sytuacją mamy tutaj. Do przetwornika średnio-wysokotonowego został dołożony przetwornik niskotonowy, aby uzyskać lepsze wypełnienie. A efekt jest naprawdę warto uwagi. 



Kilka razy rozpoczynałem ten akapit, ale nic co napisałem nie oddaje tego jak grają te słuchawki. Powiem tylko, że zamówiłem wersję LE3SW, a dzisiaj mam naprawdę wielki dylemat, czy przypadkiem mniej (mniej przetworników), nie znaczy lepiej. LE2 to słuchawki dla muzyków, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Są bardzo naturalne i do bólu neutralne. A najbardziej ze wszystkich cech tych słuchawek imponuje mi średnica. Jedyne co mi przychodzi do głowy, żeby znaleźć właściwą skalę porównania, to słuchawki ortodynamiczne Yamahy. Wokale są niesamowite. I nie ma znaczenia czy damskie czy męskie. Tak samo dobrze brzmi Emi Fujita jak i Sting. A to wszystko przyprawione idealną wręcz ilością niskich tonów w otoczeniu bardzo wysokiej rozdzielczości tonów wysokich. Nie są one jednak tak wyeksponowane jak w przypadku LE3SW, są za to wyraźnie słyszalne, bez żadnych niepokojących symptomów. Jednym słowem niczego nam nie brakuje. Wielkie brawa. 



Dla formalności wspomnę, że i prezentacja mnie zachwyciła. Jest równie szeroko jak w Etymoticach, ale zdecydowanie głębiej, bardziej wielowymiarowo. Taaa naprawdę trudny orzech do zgryzienia. Z jednej strony kuszą 3 przetworniki, więcej góry, a z drugiej dawno nie miałem takiej frajdy ze słuchania Kings of Leon (za realizację płyt tego zespołu, ktoś powinien zawisnąć na suchej gałęzi - tak skopać tak rewelacyjny materiał to sztuka). Słuchawki są bardzo muzykalne, dają niesamowitą frajdę z samego faktu słuchania muzyki, a przy tym nie są wcale męczące. I ciągle chce się więcej i więcej... Aaa no i oczywiście muzyka zrealizowana dobrze brzmi oczywiście tak jak powinna. Po prostu słuchawki są bardzo litościwe dla pseudorealizatorów, maskując ich ewidentne wtopy. Są też mało wybredne jeśli chodzi o źródło - bardzo dobrze zagrały mi z AK120 (co oczywiste), ale i z iPhone 4S było bardzo dobrze. 



No i na zakończenie, znowu mam pustkę w głowie. Wiem, że kilka ostatnich tekstów wygląda na sponsorowane, bo same w nich zachwyty. Jednak taki już jestem, że o słabych lub przeciętnych urządzeniach nie chce mi się pisać. Wolę polecić coś dobrego, niż na siłę szukać w sprzęcie przeciętnym cech, za które warto go polubić. Słuchawki od Lime Ears, na pewno należą do segmentu sprzętu wybitnego. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Wiem również, że inne firmy prezentujące tak wysoki poziom, cenią się jeszcze bardziej. I czasem żałuję, że nie zarabiamy na europejskim poziomie. Wtedy bowiem, ceny 389 i 529 Euro nie wydawały by się wysokie.

piątek, 15 listopada 2013

Miód na uszy - Phiaton Bridge MS500


Całkiem nie dawno miałem okazję recenzować słuchawki Sennheiser Momentum. Słuchawki przenośne, nauszne i skierowane głównie do miłośników dobrego dźwięku poza domem. Dzisiaj mam przyjemność zaprezentować Wam ich najgroźniejszego konkurenta. Słuchawki koreańskiej firmy Phiaton, oznaczone Bridge MS500.


Ze słuchawkami Phiatona zetknąłem się już parę razy. Miałem przyjemność pisać o Phiaton MS200 Moderna i już wtedy zapowiadało się, że Koreańczycy mają ochotę zagarnąć całkiem spory kawałek tortu dla siebie. Nie są to co prawda produkty z półki, gdzie cena wyznacza jakość, więc audiofilizmu nie mają w genach, jednak meloman, czy po prostu miłośnik dobrego grania powinien poczuć się usatysfakcjonowany. Wg zapewnień dystrybutora mamy do czynienia z produktem, którego cena ma wynosić 1299 pln, czyli prawie dokładnie tyle samo co właśnie popularne już Momentum.


Słuchawki otrzymałem w sporym kartonie, zabezpieczonym przed pierwszym otwarciem fragmentem perforowanej taśmy. Dzięki temu zabiegowi wiemy, czy słuchawki, które do nas dotarły były kiedyś używane. Wbrew pozorom ma to dla niektórych bardzo duże znaczenie. Wewnątrz kartonu znajdziemy słuchawki, 2 kable połączeniowe (jeden z mikrofonem, przeznaczony do współpracy z urządzeniami Apple), woreczek z ekologicznej skóry i adapter dla standardu 6,5mm. Nic poza standardem nie ma. Ale też i niczego nie oczekiwałem. Wolę wiedzieć, że kwota którą płacę to cena słuchawek a nie bogatego zestawu akcesoriów. Te, jeśli będę chciał sam sobie dokupię.


Słuchawki zbudowane są wielką dbałością o szczegóły i materiały. Aluminiowa konstrukcja słuchawek powleczona skórą, skórzane pady o idealnej wręcz twardości (nie ma problemu z odsłuchami kilkugodzinnymi), kable z miedzi OFC (oxygen-free-copper), o czystości 99,99%, to wszystko składa się na wizualny efekt. Do tego kolorystyka i nietypowy kształt muszli i mamy produkt nietuzinkowy i efektywny. 



Ale MS500 kryją jeszcze jedną tajemnicę. A jest nią konstrukcja. W słuchawkach zastosowano dosyć nietypową konstrukcję muszli. Składa się ona kilku, precyzyjnie dobranych elementów, zamkniętych w szczelnej komorze akustycznej o kosntrukcji przypominającej plaster miodu, posiadającej osobny tłumik akustyczny. Wszystko to zasilane jest 40mm przetwornikiem posiadającym również akustyczne tłumienie, w celu zminimalizowania drgań akustycznych. Strasznie to wszystko mądre i techniczne, a ma nam przecież dostarczać emocji, a nie cyferek. Jak więc cała ta kosmiczna technologia, rodem z Korei, sprawdza się w praktyce ?


Jako, że sprzęt to raczej mobilny, do odsłuchów wybrałem 3 zestawy: AK120, iMod Video + iBasso T5 oraz poczciwego iPhone 4S, wyposażonego w aplikację Accudio. Muzyka tylko w formatach bezstratnych. 
Słuchawki już od pierwszego dźwięku pokazują olbrzymią uniwersalność. Sprawdziły się i w muzyce elektronicznej (Shopongle, Faithless) i w rockowej (Alter Bridge, Gamma Ray) jak i wokalno-jazzowej (Sting, Michael Buble). Jeśli miałbym je na szybko opisać to są to ciepłe i jasne słuchawki. Rozdzielczość dźwięku to coś co w tej klasie cenowej jeszcze mi się nie przydarzyło. Słychać najdrobniejsze szczegóły i niuanse nagrań. A przy tym monumentalny wręcz bas. Ze słuchawek pełnowymiarowych najbliżej im w prezentacji dźwięku i balansie tonalnym do Denon AH-D7100. Średnie tony, a w szczególności wokale podawane są wprost na twarz, a nawet troszkę zza okularów, za to uzupełnienie sceny wysokimi i niskimi tonami odbywa się już w lekkim bądź czasami nawet sporym oddaleniu od słuchacza. Powoduje to niesamowity efekt, jakby muzyka grała z lekkiej odległości, ale artysta śpiewał nam prostu do ucha (a raczej uszu). Przyznam szczerze, że już na Audio Show wiedziałem, że słuchawki mi się spodobają, a słuchałem ich tam raptem kilkanaście minut. 


Zaskoczyła mnie ich prędkość i precyzja. Do tej pory miałem wrażenie, że jest to cecha niedostępna w słuchawkach dynamicznych, nie będących najwyższymi modelami Grado (RS1, GS1000, PS1000). Jednak od pewnego czasu zaczęły pojawiać się słuchawki, które w tym aspekcie dogoniły amerykańskie konstrukcje. Nie miałem jednak pojęcia, że tak szybko nadejdą słuchawki w tym segmencie cenowym. Powiem szczerze, jak nie jestem basolubem, tak w basie MS500 się zakochałem. Jest go pod dostatkiem, ale nie męczy ani jednostajnością ani fakturą. Jest szybki i punktowy, a zarazem miękki i ciepły. W żadnym razie nie przesłania średnicy, wokale tak jak wcześniej pisałem, są bardzo intymne i podane bezpośrednio na słuchacza. Gitary i tomy perkusji oddają faktyczne brzmienie instrumentów, chociaż wyraźnie czuć w tym podłoże i wypełnienie basowe. Całość przekazu jest wyjątkowo spójna i mięsista, uzupełniona tonami wysokimi bardzo wysokiej jakości.


Muszę przyznać, że jeśli jest to zasługa technologicznego zaawansowania ten konstrukcji, to ja chcę więcej. Chcę otwartych słuchawek Phiatona, chcę zamkniętych wokółusznych, w pełni audiofilskich produktów do domu. Muszę też przyznać, że jak do tej pory produkty tej marki nie robiły na mnie specjalnego wrażenia, tak tym modelem Koreańczycy wkroczyli w nową dla siebie erę. Czekam i chcę więcej tego typu produktów.

czwartek, 14 listopada 2013

Lime Ears LE3SW

Producenci słuchawek personalizowanych (tzw. CIEM - Custom In Ear Monitor), wyrastają nam ostatnio w kraju jak grzyby, tfu, jak limonki po deszczu. Pierwszy chyba był Spiral Ears, później The Custom Art, a teraz Lime Ears. Oczywiście kolejność przedstawienia, nie dotyczy daty powstania, a raczej datę zawiadomienia mnie o swoim istnieniu. O ile Spiral Ears poszło bokiem jak kac po Sylwestrze, to już The Custom Art lekko pchnęło mnie w kierunku od dawna planowanych CIEM (no bo kiedyś jak jeszcze grałem to miałem, a później jakoś się nie złożyło...). Niestety względy finansowo - ideologiczne wstrzymały mnie od wykonania przelewu , a tym samym zamówienia od przemiłego Piotrusia-G słuchawek. Przyszedł jednak dzień, kiedy oderwany granatem od komputera wybrałem się do Warszawy, stolicy naszej, aby posłuchać i dać posłuchać sprzętu muzycznego. Oczywiście cały wyjazd traktowałem wyłącznie jako kolejną szansę na poznanie osobiste kilku zawiasów z forum (pozdrawiam Szwagiero i Bartusia, oraz całą ekipę pokoju 608), jednak nie zamykałem sobie drogi do ewentualnych spotkań z nowymi produktami. Dzień przed targami poznałem przemiłą koleżankę Karolinę, która przedstawiła się jako przedstawicielka Lime Ears. Fajnie, pomyślałem, kolejna firma, która pakuje przetworniki w silikon. Z błędu zostałem wyrwany szybciej niż medal po olimpiadzie z rąk Bena Johnsona. Okazało się, że Lime Ears, chyba jako jedyna w Polsce robi słuchawki w akrylu. No masz, jest i akryl a ja nic nie wiedziałem. Mając niecny plan układający się w głowie, oddaliłem się w kierunku zapadającego zmroku (znaczy do Żyrardowa). 



Następnego dnia przystąpiłem do realizacji mojego planu, a mianowicie, rozpocząłem research, tak aby zdać później relację i podzielić się z Wami informacją, która pewnie nie tylko dla mnie do tej pory była tajemnicą. Okazuje się, że Lime Ears wcale takie młode i nieznane nie jest. Firma, którą prowadzą Pani Karolina - z wykształcenia protetyk słuchu i Pan Emil - muzyk, gitarzysta basowy, działa już od jakiegoś czasu i ma w swoim portfolio kilku uznanych muzyków (odsyłam na stronę - https://www.facebook.com/limeears - powiem tylko, że doszukałem się m.in. Dawida Podsiadło). Do tego, o ile się orientuję, jako jedyni mają osobę z branży "słuchowo-medycznej". Mnie zaskoczyła informacja, że dla klientów z Warszawy i okolic istnieje możliwość wykonania wycisku ucha przy składaniu zamówienia. Dla mnie bomba. Pamiętam jak robiłem swoje pierwsze customy i właśnie z wyciskami był największy problem. Tutaj, nie ma prawa być problemów. Nie byłbym sobą, gdybym nie skorzystał z propozycji na wykonanie wycisków w warunkach bojowych (w czasie Audio Show). Jestem pod ogromnym wrażeniem fachowości p. Karoliny. Wszystko zajęło około 15 minut, w czasie których dowiedziałem się jeszcze, że powinienem odwiedzić laryngologa, bo coś niedobrego zaczyna się w moim uchu lęgnąć (siakieś robaki czy coś...)



No ale do rzeczy. Po rozmowie z p. Emilem i ustaleniu pewnych szczegółów technicznych, zostałem wyposażony w 2 pary słuchawek Lime Ears, przystosowanych do założenia tipsów uniwersalnych. A były to wersje LE2 i LE3SW, które właśnie dla Was opisuję :). Słuchawki dostarczane są do klienta w czarnym boxie, który przeżyłby zapewne tratowanie przez wściekłe króliki (kto był świadkiem ten wie, jak traumatyczne to przeżycie). Wewnątrz mamy słuchawki, czyścik i tabletkę osuszającą do słuchawek. Biorąc słuchawki do ręki, spodziewałem się raczej średnio dopracowanego produktu małej polskiej manufaktury - bąbelki powietrza w odlewie, niedokładne umieszczenie przetworników, plątanina kabelków i tego typu historie. Zdziwiła mnie najpierw jakość, rzekłbym fenomenalna. Wszystko dopracowane w najmniejszym szczególe. Słuchawki wykonane precyzyjnie, bez żadnych śladów łączenia, zgrzewów, odstających elementów. A przy tym artystycznie dopracowane, sprawiające wrażenie małych dzieł sztuki. 



Następne zdziwienie przyszło podczas aplikacji. Dostałem swoje własne tipsy z pianki, p. Karolina poinstruowała mnie jak należy aplikować słuchawki, na co zwracać uwagę i co trzeba zrobić, żeby ustrzec się błędów. Po samej aplikacji przyszło kolejne zdziwienie, kiedy podczas odtwarzania jednego z utworów testowych małe czarne "pypcie", które do tej pory brałem za element dekoracyjny, zostały przełączone i dźwięk się zmienił. Znaczy te "pypcie" to przełączniki zmieniające ustawienia zwrotnicy, a co za tym idzie zmieniające charakterystykę dźwięku. Super pomysł, dający możliwość podbicia średnich tonów na scenie, bez sięgania do mikroportu :)


Słuchawek na targach posłuchałem, a zrobiły na mnie tak piorunujące wrażenie, że aż zabrałem ze sobą do domu modele uniwersalne, żeby chociaż namiastkę tego brzmienia móc Wam opisać. Jako źródła zastosowałem AK120, iMod Video + iBasso T5, FCL + Sabre DAC. Muszę przyznać, że słuchawki spisały się znakomicie z każdym z tych "torów". Ale do rzeczy. Szukałem słuchawek z charakteru przypominających mi Etymotic ER4S, które pomimo tego, że są genialne, mają jednak pewne wady (nie udało mi się w nich skutecznie zasnąć, bo słuchawka opierała się o mózg), a sama aplikacja zajmuje jednak trochę czasu. Marzyły mi się więc od dawna słuchawki, zbliżone brzmieniowo, które jednak będą i wygodniejsze w aplikacji i podczas użytkowania. Tak więc, już po kilku pierwszych taktach wiedziałem, że coś się kroi...



Bas:
LE3SW w tym zakresie mają lekką schizofrenię, a to wszystko za sprawą przełącznika znajdującego się na słuchawce. Przed zmianą położenia przełącznika bas wydał mi się podobny do tego w Etach. Dosyć sprężysty, mocno utemperowany, dysponujący niezliczoną ilością faktur. Taki typowo analityczny, dający pełnię informacji. Po zmianie przełącznika bas robi się łudząco podobny do przetworników dynamicznych. Nabiera masy i zejścia, powoduje fizyczne doznanie ruchu powietrza, aż się włosy na karku jeżą. Za to udogodnienie brawo !

Średnica:
Tutaj przełącznik również ma wpływ na działanie, chociaż już nie tak drastyczny jak w przypadku tonów niskich. Sama średnica jest mocno wielowymiarowa, do złudzenia przypomina tę z Etymoticów, przekazuje wiele niuansów. Po przełączeniu lekko się wycofuje, nadając dźwiękowi lekki uśmiech (żeby nie powiedzieć Vkę). Nie traci jednak nic ze swojej jakości, za to nabiera jeszcze dodatkowego wypełnienia i masy.

Wysokie:
Od dawna mam do czynienia ze słuchawkami które mają 2/3 dobrego dźwięku. I o ile to bas i średnie zawsze są w porządku, o tyle wysokie kuleją mniej lub bardziej. W LE3 na szczęście wysokie trzymają wysoki poziom poprzedników. A nawet więcej. Ponieważ rozdzielczość słuchawek, czyli element na którym najbardziej mi zależy w przekazie muzycznym, trzyma poziom zbliżony do moich ulubieńców w tym względzie - HiFiman HE-5LE. Wszystkiego jest pod dostatkiem, tylko sięgać. Wszystkich Etmoticolubów zapewniam, że się nie zawiodą :)

Scena:
Kolejny element na którego punkcie mam fioła. Scena dla mnie musi być przede wszystkim szeroka, dobrze poukładana, z wyraźnymi źródłami dźwięku. W LE3B nie tylko mamy całkiem sporą szerokość sceny, to i głębokość a co za tym idzie wyrazistość planów zarysowana jest bardzo dobrze. 



Mamy więc słuchawki, zachowujące neutralność, ze wskazaniem na jasną stronę mocy. Nie ma wrażenia, ani zbyt wyeksponowanej góry, środka czy niskich tonów, jednak sposób prezentacji powoduje, że mamy wrażenie słuchania słuchawek jasnych. Nie pojawiają się żadne kluchy ani zlepki dźwięku, dzięki zastosowaniu 3ch przetworników nie ma wrażenia przytykania przetwornika. Nie wiem jak wy, ale ja zostałem przekonany i właśnie zamawiam sobie właśnie te słuchawki. Jeszcze nie wiem jaki Beksiński namaluje mi arta na słuchawki, wiem jednak, że będzie mroczny jak zajączek wielkanocny w oparach gazu sarin.


czwartek, 7 listopada 2013

Zimno wszędzie - Schiit Bifrost


Bifrost, to taki most w mitologii wikingów. Taki wiecie tęczowy. Firma Schiit, nie po raz pierwszy sięgnęła do mitologii, żeby nadać imię swojemu produktowi. Wcześniej miałem (i nadal mam), do czynienia z Schiit Lyr, znaczy się bogiem morza. Są też inne "boskie" produkty. Ale ja w sumie nie o tym. Ja o Bifroście miałem.


Zainteresował mnie ten jego-mość (haha - mość, ale jestem zabawny), ponieważ nabyłem całkiem nie dawno inny produkt zacnej, hamerykańskiej fimy, znaczy się Lyra. A skoro spodobał mi się jeden, to nie ma powodu nie sprawdzić kolejnego. No a Bifrost wygląda jak brat bliźniak, co sugeruje, że ma być dobrze dobrana z nich para (to chyba raczej powinno być siostra, chociaż może nie, lepiej żona, ale to też nie pasi - bóg morza i tęczowy most...eeee gupie). Zatarabaniłem zatem do firmy AudioMagic, po miłej rozmowie ustaliłem warunki wynajmu (znaczy, że będzie pozytywnie i takie tam, wiecie), podałem adres (Adidas ofkorz), i następnego dnia zabierałem się już za testowanie. Dwa dni później byłem umówiony z jednym kolegą z forum, co bym mógł posłuchać właśnie Bifrosta, jednak jego (pozdrawiam Romka) wersja wyposażona miała być w obdiornik USB w pierwszej wersji, za to sekcja analogowa to płytka Uber Analog. W wersji z Audiomagic miałem odbiornik gen 2 i stopień analogowy Standard. Także sporo słuchania i testowania przede mną. Jako platformę porównawczą zastosowałem AK120


Firma Schiit słynie (?) z tego, że tylko wszystko robi u siebie, na elementach dyskretnych (układy scalone są be) i za cenę produktów z ChRL. No i faktycznie, gdzie się da pakują dyskretniaki, pełno w Ich produktach podzespołów amerykańskich producentów (ot. choćby rezystory Dale i Vishay - amerykańskiego koncernu Vishay). całość naprawdę robi niesamowite wrażenie. Sercem urządzenia jest układ AK4399, japońskiej firmy Asahi Kasei Microdevices. Wg informacji producent jest to układ 32bitowy, akceptujący 192kHz próbkowania strumienia PCM, i co ciekawe sprzętowo obsługujący 1-bitowe pliki DSD. Układ dedykowany jest do nowoczesnych urządzeń DVD i SACD. Czytając dalej notę aplikacyjną dowiemy się, że :

  • chip obsługuje 128 krotny oversampling
  • częstotliwość próbkowania: 30kHz a 216 kHz
  • 32 bitowy, 8mio krotny filtr cyfrowy
  • układ ma wysoką tolerancję na Jitter zegara
Nie powiem, robi wrażenie. dodając do tego asynchroniczny odbiornik USB oparty o CM6631a połączony z AK4399 przez złącze I2S, odbiornik CS8416, dostajemy na papierze całkiem niesłaby zestaw komponentów. No dobra, ale papier, papierem, ale czy w takim razie to zagra ?


W platformie testowej, poza Schiit Bifrost użyłem:
- Słuchawek: HiFiman HE-5LE, Denon AH-D7100
- Transporty: Denon DCD-920 via Coaxial, Lenovo X201 via USB, AK120 via Toslink
- Wzmacniacze: Schiit Lyr @ Electro - Harmonix 6922 Goldpin, Amperex 6922, 6HN1-EW, FatCubeLinear
- DAC: AK120, ES-9018 Sabre DAC
- Pliki Flac i DSD


Bifrost vs AK120

Bifrost jest cieplejszy od AK120, lepiej dociążony. Ak120 prezentował zdecydowanie wyższą rozdzielczość, faktura basu również lepsza na AK120 jednak ilość nie ta i wypełnienie nie te. Dzwięk bardziej sterylny, w porównaniu do Schiit bardzo "szpitalny". Wadą Bifrosta było sklejanie w papkę wysokich tonów jeśli robiło się ich bardzo dużo. Agresywna gra na chinach to niestety słaba strona Schiita. Scena była bardziej zwarta w amerykańskim produkcie, bardziej bezpośrednia. AK120 prezentował nagrania z rozmachem malarza graffiti, przy powściągliwości portrecisty ze stajni Schiita. Niestety w stosunku do AK120 część szczegółów w Bifrost ucieka. Ale czasami okazywało się to zaletą, ponieważ nie słychać było syfów w nagraniu, brak przesterów, clippingu cyfrowego, i rzeczy raczej niepożądanych. Californication Red Hotów, wydał mi się całkiem nieźle zrealizowanym albumem. Żadnych ciemności w dzwięku nie uświadczyłem. Urządzenie bez problemu przyjmowało maksymalne określone dla niego poziomy sygnału (32Bit, 192kHz oraz pliki DSD).


Bifrost + Lyr

Zespół fabryczny Schiita w boju prezentuje się okazale :) (zdjęcie z flikr.com - ja niestety sprzedałem dotychczasowy aparat i zamierzam nabyć nowy, a prezentowanie Wam zdjęć z komórki, nie zawsze jest na miejscu). No i gra jak zespół. Zgrany jeszcze w fabryce. Na szczęście Electro - Harmonix 6922 Goldpin to lampy o bardzo małych szumach, co pozwala na podłączenie do Lyra praktycznie każdych słuchawek (na Amperexach i Denonach możemy wybierać czy słuchać sygnału DSL, czy może WiFi czy też po prostu 50Hz z gniazdka 230V) Dzięki temu, przy podłączeniu Denonów AH-D7100, usłyszymy zestaw o niezłej rozdzielczości, sporej dynamice i niesamowitej wręcz energii przekazu. Coś takiego to tylko na koncertach. Niby wszystkich dźwięków nie słychać, ale za to energia aż przewraca. No i znamienne, że chce się słuchać coraz głośniej. Tylko scena mogłaby być bardziej rozległa. HiFiMany ukazują niestety braki tego zestawu. Trochę zlewają się wysokie, robi się lekka klucha. Scena się wprawdzie bardzo porządkuje, jednak są to słuchawki lubiące bardzo rozdzielcze zestawy, z dobrym wypełnieniem. Tutaj wypełenienie było na medal, jednak rozdzielczości minimalnie brakuje. 

Bifrost + FCL

To połączenie jest naprawdę świetne. Dzięki parametrom FCLa dostajemy dostęp do dowolnych słuchawek. Wraca rozdzielczość tak potrzebna przy połączeniu z HiFiman HE-5LE. Scena nabiera rozmachu, nadal jednak pozostawiając wyczuwalne granice docierania dzwięku. Ginie jazgot który pojawił się na Lyrze. Przy podłączeniu Denonów jest równie dobrze, do generowanej sceny dołącza czarne tło, sugerujące idealną pustkę między instrumentami. O ile w przypadku Lyra chcemy słuchać muzyki elektronicznej tak w przypadku FCLa Rock i agresywne granie na talerzach to jest to czego wyczekujemy. Nie zmienia to faktu, że np. Yello brzmi równie dobrze. 


Na koniec pogadajmy trochę o cenie. W Polsce to 2150 zł za wersję z UBS 2Gen. Jeśli zapragniemy sami zamówić taką wersję ze stanów to koszt będzie oscylował w okolicy 1959 zł z najtańszą przesyłką (USPS Standard za 69 $), w opcji z kurierem, będzie to już 2753 zł. A więc sporo więcej niż zakup u nas w kraju. A teraz czy warto ? Ano wg mnie tak. W tej cenie na rynku możemy kupić już poważne sprzęty, jednak lepiej grające słyszałem tylko urządzenia DIY, które i tak tylko nieznacznie wyprzedzają Bifrosta. Cała konkurencja jakiej dane mi było słuchać w moim odczuciu była gorsza. A przy tym wszystkim nie bez znaczenia są 2 rzeczy. Pierwsza to 5cio letnia gwarancja. Druga, chyba nawet ważniejsza, to wymienne moduły. Dzisiaj mamy opcję wymiany USB czy stopnia analogowego na Uber Analog (który nadal ma tą samą kość AK4399). W przyszłości niewykluczone, że dostaniemy inną kość DAC (np. ES9018), inny stopień analogowy lub po prostu upgrade za rozsądne pieniądze. W tej konstrukcji praktycznie wszystko jest możliwe. Nawet lampizacja (obudowa od Lyr pasuje, a otwory na lampy są dokładnie w miejscu płytki z analogiem). Ciekawe czym Schiit jeszcze mnie zaskoczy.