czwartek, 26 grudnia 2013

Portable wagi ciężkiej - PSB M4U 1



Dzięki uprzejmości forumowego kolegi All999(pozdrawiam), mam okazję od kilku dni zamęczać słuchawki kanadyjskiego producenta głośników, fimy PSB. Model M4U1 (Maui), to słuchawki nauszne, zamknięte, z segmentu portable, na co wskazuje przenośny futerał, dość kompaktowa obudowa i system składania nauszników, wzorowany na słuchawkach Beats. 



Już na pierwszy rzut oka da się zauważyć iście pancerne wykonanie słuchawek. Nie ma ani jednego elementu, który można by określić mianem "delikatny". Nawet 2,5mm wtyczka jack sprawia wrażenie przygotowanej na ciężki bój o życie. Do tego zawiasy jakie możemy zobaczyć raczej w sklepach Ikea niż w słuchawkach. Sposób mocowani muszli też nie ma w sobie nic filigranowego. Po prostu aż czuć niezniszczalność. Do tego niekwestionowana wysoka jakość wykonania i super materiały. Wejście w świat słuchawek portable i od razu z wysokiego "C". Brawo.


 Słuchawki przyszły opakowane bardzo solidnie, solidnie też zostały wyposażone - 2 kable portable, jeden z pilotem do japka, dodatkowe pady, adapter 6,5mm, adapter samolotowy i twardy futerał. Ten futerał to szczególnie miły dodatek, ponieważ coraz częściej pojawia się miękki woreczek, tak jakby słuchawkom w plecaku groziło tylko obtarcie lakieru. Mam przy tym wrażenie, że PBS z obtarciami zyskało by na powabie. Po założeniu ich na głowę mamy od razu 2 skojarzenia - 1. Nic i za żadne skarby nie jest w stanie nam ich z głowy ściągnąć, 2. komunikacja z resztą załogi Rudego będzie czystą przyjemnością. Nacisk na głowę jest wprawdzie spory, ale nie powoduje dyskomfortu, no i pewnie nie będzie problemu z rozgięciem dla "wiadrogłowych". Jedynie dość płytkie pady, u uszatych mogą powodować lekkie uczucie niepewności. Zapewniają jednak bardzo porządną izolację. Po pewnym czasie włącza im się również ogrzewanie, co wprawdzie w zimie jest nawet fajne, jednak w lecie może przeszkadzać.



Słuchawki nie należą do specjalnie wymagających. Z impedancją 32Ohm i skutecznością 102dB przy 1mW, większość urządzeń będzie w stanie je napędzić bez problemu. Wmacniacze stacjonarne będą w stanie też bez problemu je spalić jako, że są w stanie przyjąć maksymalnie 30mW. Radzę więc uważać przy podłączaniu ich do różnorakiego sprzętu stacjonarnego. Muszę przyznać że z FCL zgrały się pierwszorzędnie. Z Lyrem jednak troszkę szumów było.



Odłuchy przeprowadziłem przy udziale mego wiernego kałacha, FCL'a i Sabre DAC. Dodatkowym wsparciem był iPhone 4S, iBasso T5. Pliki FLAC i Denon DCD920 jako nośniki muzyki :)
Słuchawki należą do rodziny "Beatsopochodnych", z pełną konsekwencją tego rodowodu. Z testowanymi wcześniej Phiatonami, AKG czy Sennheiserami Momentum, mają jednak bardzo dużo wspólnego, należą też do tej samej rodziny i tego samego segmentu. Przede wszystkim najbardziej z nich wszystkich przystosowane do bycia przenośnymi. Są też dla Beatsów najgroźniejszym przeciwnikiem. Przy swoim obłędnym wyglądzie (tak, uważam, że są najładniejsze z całej stawki), grają jak na słuchawki z audiofilskim rodowodem przystało. Idealnie nadają się jako alternatywa dla "buraków", dla wszystkich estetów i miłośników dizajnu. 



Słuchawki grają dźwiękiem precyzyjnym i zwartym. W przekazie króluje midbas, który niestety przesłania najniższe rejestry. Nie ma jednak znanego z Beatsów dudnienia. Jest za to szybki i ostry jak żyletka dźwięk. Nie znaczy to jednak, że sub basu kompletnie nie ma. Jest, pojawia się wtedy kiedy ma to znaczenie, jest jednak raczej w formie uderzenia niż wypełnienia. Ogólnie z wypełnieniem jest lekki problem. Większość dźwięków jest raczej szybka i ostra, bardziej analityczna niż muzykalna. Wybrzmiewania jest jak na lekarstwo. Od pierwszych taktów mamy wrażenie podbicia skrajnych pasm ale tak naprawdę podbite są tylko mid basy i niestety sybilanty. Jeśli zbijemy te dwa zakresy to dostajemy równo grające słuchawki o analitycznym charakterze przekazu.




Analityczność to ogólna cecha tych nauszników. Towarzyszy nam i na średnicy i tym bardziej w tonach wysokich. Trochę nam przez to brakuje wypełnienia, ale za to mamy dźwięki podane z niesamowitą wręcz rozdzielczością, którą spokojnie można porównywać z LE3SW. Do tego niespotykana wręcz sprężystość w brzmieniu, przekonanie, że nie ma sytuacji w której te słuchawki by sobie nie poradziły. Wokale brzmią świetnie, i jeśli zabieg z EQ został przeprowadzony, to nie groźne nam nawet szelesty Języka Polskiego. I nie trzeba tego zbicia robić w jakiś drastyczny sposób, wystarczy zbić po 2 dB na 120 Hz i 4 kHz względem reszty pasm.



Scena i sposób przekazu jest dosyć typowy dla tego segmentu. Wszystko jest pięknie poukładane, jednak "bańka dźwiękowa" jest mocno ograniczona i mamy wrażenie, że wszystko dzieje się w obrębie naszej głowy, lub w bezpośredniej od niej odległości. W tym elemencie najlepsze były K545 i Phiatony MS500, które czarowały iluzją ogromnej sceny.

Podsumowując, mamy kolejnego już zawodnika, w klasie bezpośrednich konkurentów dla Beats Studio. Kolejny który kosztuje mniej, wygląda równie dobrze i gra o niebo lepiej. Po prostu słuchawki portable pełną gębą.




Westone UM Pro - 10 i 30


Westone to jeden z pionierów słuchawek dokanałowych, współtwórcy pierwszych słuchawek personalizowanych, zawodowcy w dziedzinie protetyki słuchu. W 2013 roku firma postanowiła odświeżyć całą linię słuchawek. Zmiana poza strojeniem słuchawek obejmuje również akcesoria. Westone zrezygnowało z dotychczasowego kabla (Westone Epic), który został zastąpiony przez nowy, wyposażony w złączki znane już ze słuchawek firmy Shure. Poza przewodem w nowych zestawach słuchawek są również nowe tipsy od Westone - Star Tips i Star Foam. Własne produkty dodawane do słuchawek to świetny pomysł, szczególnie, że są naprawdę świetnej jakości i osobiści używam ich zawsze, jeśli mam do czynienia z tulejką T100. W wersjach UM Pro w zestawie znajduje się jeszcze case znany już wcześniej z wersji 4R, tyle, że tym razem w kolorze pomarańczowym (w W4R były czarno-pomarańczowe). Analogicznie to poprzednich serii cyfra(liczba) oznacza ilość przetworników zastosowanych w słuchawce i tak w wersji UMPro10 mamy 1 przetwornik a w wersji UMPro30 mamy 3 zbalansowane przetworniki armaturowe. Wersja UMPro skierowana jest do "profesjonalistów" i strojona aby być maksymalnie naturalna. Takie zestrojenie przetworników ma zapewnić najlepszą reprodukcję na scenie i ewentualnie w studiu. Powoduje jednak, że faworyzowane są pasma średnie.



Słuchawki przychodzą zapakowane w bardzo eleganckie opakowanie, z wiele sugerującym zdjęciem "profesjonalnego" muzyka i opisami. Zawartość poukładana jest w sposób zapewniający idealną prezentację. Wersja 30 jest troszkę większa od 10tek, ale to zrozumiałe, muszą się zmieścić wewnątrz o 2 przetworniki więcej. Pozostałe elementy wyposażenia są takie same.



Komfort i izolacja w obydwóch zestawach jest identyczny. Dzięki temu, że obudowy są mniejsze niż w W4R, a tulejka minimalnie dłuższa, słuchawki nie powodowały żadnych znanych mi z W4 problemów z aplikacją i utrzymaniem się uchu. Co więcej, spokojnie nadawały się, aby po zaaplikowaniu słuchawek, położyć głowę na poduszce i kompletnie nie czuć, że coś jest w uchu. Bardzo wygodne. Izolacja, jak zawsze zależy w głównej mierze od zastosowanych tipsów, ja jednak już od jakiegoś czasu stosują tipsów hybrydowych, w których silikonowy tips wypełniony jest wewnątrz pianką. Takie hybrydy montuję sam, wykorzystując właśnie Star Tipsy i pianki od Etymotic. Izolacja i komfort są wtedy kompletne, a nie ma strat w żadnym paśmie dźwięku.



Nowy kabelek i nowe opakowanie to strzał w 10tkę zmian. Samo gniazdo zapewnia odpowiednią mobilność i ruchliwość podczas aplikacji, nie powodując konieczności odginania odcinków pamięciowych, które same z siebie są już świetne. Futerał zapewnia odporność na bezpośrednie postrzały z haubicy, jest wodoszczelny i kurzoodporny. Dzięki temu świetne produkty Westone, stały się produktami wolnymi od wad (o ile brzmienie Wam odpowiada).


A i brzmienie wg. mojej oceny dorosło. Różnica pomiędzy modelem Pro10 a Pro30 wynika chyba tylko z ilości zastosowanych przetworników, bo strojenie wydaje się być bardzo podobne. W wersji Pro10 mamy jeden przetwornik średnio-wysoko tonowy. W wersji Pro30 mamy po jednym przetworniku dla każdego zakresu. Średnie tony w obydwu słuchawkach zestrojone są podobnie, co daje również podobny odbiór. Nie brak im rozdzielczości ani masy. Przekaz średnicy jest dosyć bezpośredni ale mocno zróżnicowany. W wersji Pro10 brakuje jednak podstawy, dźwięk jest jakby odchudzony i wyprany. W wersji Pro30 bas i mid bas jest świetnie zestrojony, jest mocna podstawa dźwięku, niskie zejście, dobry kick i szybkość, ale wszystko zrobione z umiarem. Nic nie dudni, nie zalewają się pasma. 



Góra w Pro30 jest prawie równie dobra jak w bas. Jest szczegółowa i otwarta dodając blasku przekazowi, ma jednak spory dołek w okolicy 2-4kHz. Co powoduje dość ciekawe wrażenia w przekazie sceny. Niby wszystko spójne i ciekawe, ale jednak czasami mamy wrażenie, jakby werbel był oderwany od reszty perkusji i bił do nas ze sporego oddalenia. W Pro10 scena jest idealnie spójna i bardziej konsekwentna w przekazie. Nie zauważyłem żadnych takich kwiatków. W bezpośrednim porównaniu Pro10 mają dźwięk bardziej odchudzony ze słyszalnym roll-offem na wysokich, przy mocno zrównoważonym dźwięku Pro30, z bardzo solidną podstawą basową. Obydwie pary słuchawek grają dźwiękiem dosyć otwartym, zarówno szerokim jak i głębokim. Trochę na poziomie sceny z Denonów AH-D7100.



Testowane zestawy słuchawek od Westone wyceniane są na 549 pln za wersję Pro10 i 1549 za wersję Pro30. O ile w przypadku wersji Pro30 jest to propozycja z grupy rozsądnych i realnych, to już Pro10 to czysta okazja. Cena świetna, kompletnie nie oddaje jakości jaką dostajemy za te pieniądze. Jeśli wersje Pro20 i Pro4 będą uzupełnieniem serii to szykuje nam się prawdziwa wojna z Shure. Mnie pozostaje je tylko polecić. Na zakończenie dodam, że słuchałem wszystkich wersji uniwersalnych dokanałowych Westone, jakie do tej pory wyszły i tak naprawdę wersje Pro10 i Pro30 są zdecydowanie najlepsze w swoich klasach (odpowiednio jedno i trój przetwornikowej), z całej, tej uniwersalnej oczywiście, oferty Westone.

wtorek, 24 grudnia 2013

HiSound Studio 3rd Anniversary Edition - Mały zawodnik wagi ciężkiej.

Dzisiaj nie lada gratka, nowy odtwarzacz, segmentu Hi-Fi, produkcji chińskiej firmy HiSound Audio. Wszystko to dzięki firmie Sonus Mobile. Sprzęcicho wyceniane na 1399 PLN, pozycjonuje się pomiędzy DX50/FIIO X3 a iriver AK100. A jak jest w rzeczywistości?



StudioV, to już kolejna inkarnacja flagowego modelu HiSound Audio. Oznaczona opisem 3rd Anniversary, daje wrażenie, że dostaliśmy produkt limitowany, lub co najmniej wyjątkowy. Już opakowanie odróżnia go od konkurencji. Czarne, sporej wielkości, skórzane pudło, z białymi przeszyciami na krawędziach i aksamitnym podbiciem na spodzie, daje wrażenie luksusu. Iriver swojego, super luksusowego, uber hajendowego AK120, zapakował w kartonowe pudło, a wyceniany jest na 4,5kpln. No comment. Wewnątrz pudła znajdziemy odtwarzacz, zajmujący zaskakująco mało miejsca, papiery gwarancyjne, kabelek do synchronizacji (usb<->miniusb), ładowarkę sieciową z amerykańskimi końcówkami (?) i słuchawki, które opisywałem już przy okazji Nova-1, fatalne PAA-1. Wszystko to popakowane w osobne pudełeczka, bardzo eleganckie. Ja niestety nie doszukałem się futerału czy nawet jakiegoś woreczka, ot tak dla ochrony tego cacuszka przed rysami. 



Samo urządzenie zbudowane jest z jednego kawałka szczotkowanego aluminium, koloru chyba tytanowego (nigdy nie byłem z tego dobry). Na mnie zrobiło piorunujące wrażenie. Na górnej krawędzi urządzenia mamy wyjście słuchawkowe, przycisk reset(jakby coś kiedyś poszło całkowicie nie tak) i wejście Line IN, ponieważ StudioV potrafi pracować również jako wzmacniacz słuchawkowy. Na przedniej ściance znajduje się mini wyświetlacz i przyciski do sterowania urządzeniem. Na dolnej, dioda sygnalizująca pracę, druga sygnalizująca komunikację i ładowanie, gniazdo miniusb do ładowania i synchronizacji, oraz gniazdo microSD. Sama obsługa jest bardzo intuicyjna i od samego początku nie miałem z urządzeniem najmniejszych problemów. Podłączyłem StudioV do komputera, został wykryty jako pamięć przenośna, załadowałem pliki FLAC, całą swoją testową bibliotekę, odpiąłem i zabrałem się za słuchanie. Jedynie pliki 24bitowe spowodowały, że Studio V strajkował. A strajkował tak dobrze, że nie dało się ich uruchomić. Po prostu pomijał nagrania.



Od razu zdementuję plotki, jakoby urządzenie miało jakikolwiek problem z odczytywaniem plików - czego nie dostał to odtworzył. Tylko pliki 24bitowe spowodowały, że Studio V strajkował. A strajkował tak dobrze, że nie dało się ich uruchomić. Po prostu pomijał nagrania. Zasilanie plikami też nie powodowało problemów, podobnie jak podpięcie karty microSD. Jedynie prędkość zapisu była niska (około 2MB/s). Do testów wykorzystałem: Słuchawki Lime Ears LE3SW, Etymotic ER4S, AKG Q701, Denon AH-D7100, Hifiman HE5-LE, Odtwarzacz AK120 (jako źródło dla wzmacniacza), FCL jako wzmacniacz dla źródła, pliki FLAC i Wave. W żadnym z zastosowań nie miałem z urządzeniem najmniejszych problemów. 



Już po pierwszych taktach piosenek jakie pojawiły się w moich słuchawkach, miałem wątpliwość czy słucham AK120 czy StudioV. Na pierwszy rzut ucha brzmienie mają naprawdę podobne (albo ja znowu mam coś z uszami, ale specjalnie upewniałem się kilka razy). Wyszukiwanie różnic jest jak najbardziej możliwe, ale różnice te, nie powodują jakichś strasznych braków. HiSound Audio o swoim StudioV pisze, że jest to odtwarzacz, ze wzmacniaczem pracującym w pełnej klasie A. Do tego dzięki baterii ma możliwość pracy aż 80h (małym druczkiem napisane, że przy ustawieniu głośności na 3 w skali 30 stopniowej). Mnie udało się go rozładować po dokładnie 20h i głośności na 26. Wynik w tej klasie rewelacyjny. AK120 woła o karmienie już po 14-15h pracy w takich warunkach. Skoro klasa A to i mocy powinno być pod dostatkiem. I w sumie jest. Ale wcale nie jakoś super dużo. Wystarczające, żeby komfortowo nagłośnić Q701 czy ER4S, ale już dla HE-5LE za mało. Dużo za mało. AK120 w tej materii dysponuje chyba prawdziwą elektrownią atomową. Niestety HiSound nie podaje ani wartości impedancji wyjściowej wzmacniacza ani układu DAC w oparciu o który pracuje całe urządzenie. Szkoda, ale jeśli gra, to nie ma co roztrząsać.



Pierwszy kontakt dał wrażenie lekko odchudzonego dźwięku, szczególnie w przypadku LE3SW. Brakowało troszkę wypełnienia i mięcha. Jednak po dosłownie kilku godzinach, wrażenie to znikło. Podczas odsłuchów ciągle przełączałem się pomiędzy AK120 a 3rd Anniversary szukając różnic i na tej podstawie budowałem sobie "mapę" dźwięku dla Studio. 



Urządzenie należy do grupy neutralnych i naturalnie grających DAPów. Jest delikatnie jaśniej niż w AK120, minimalnie mniejsza scena (w przypadku bardzo szeroko nagranych utworów miałem wrażenie przesunięcia niektórych źródeł dosłownie o centymetry w kierunku środka sceny). Jest przy tym też delikatnie mniej rozdzielczy. Nie zauważyłem żadnego cyfrowego nalotu na dźwięk, nic co mogło by degradować jakość dźwięku. Góra była krystalicznie czysta, precyzyjna i rozdzielcza. Pięknie oddając marakasy czy delikatne trącanie talerzy perkusyjnych. Niuanse nie ginęły w otoczeniu innych dźwięków i były precyzyjnie przenoszone do słuchawek. Tak, wysokie zrobiły na mnie na prawdę bardzo dobre wrażenie. Tak samo średnie i niskie zresztą, w których nie brakowało kompletnie nic (było minimalnie jaśniej niż w przypadku AK120, ale różnica nie była słyszalna przy wszystkich utworach). Jedynie brak EQ, czy innej próby wpłynięcia na balans tonalny uznałbym tutaj na za wadę. Świetnie się bawiłem spędzając czas przy odsłuchach StudioV. 



Chciałbym cały test podsumować jakoś trafnie, uzasadnić różnice cenowe pomiędzy DX50/X3 od dołu a AK100 od góry. I wychodzi mi, że Studio V to takie trochę kompromisowe urządzenie. Z jednej strony mamy naprawdę świetną jakość reprodukcji dźwięku. Doskonałe warunki do napędzenia nawet dość wymagających słuchawek, obsługę kart microSD i najlepszy w tej klasie czas życia na baterii. Jakość dźwięku zdecydowanie lepsza niż w iBasso i FIIO, wydaje mi się nawet, że to klasa troszkę pomiędzy AK100 a AK120. Ma jednak sporo wad wynikających z bardzo prostego interface'u. Braki lekko uciążliwe w Kałachach, tutaj uciążliwe są mocno. Brak playlist, brak automatycznej zmiany katalogów, czy nawet czasami niezrozumiałe wracanie do głównego katalogu. Do tego podczas inicjalizacji karty, która odbywa się automatycznie przy każdym uruchomieniu urządzenia (aktualizacji bazy danych utworów), słyszałem wyraźny gwizd w słuchawkach. Nie ma go podczas odtwarzania muzyki czy między utworami, jednak jeśli HiSound aspiruje do wyższej klasy to takie coś też powinno być wyeliminowane. 



Brak jakiegokolwiek EQ też należy uznać za wadę. Niestety dzięki temu niektóre słuchawki od razu odpadają. Urządzenie wyłapuje i wyciąga też wady z nagrań, co nie ułatwia słuchania utworów słabiej zrealizowanych na wyjątkowo analitycznych słuchawkach. Jakiś Equalizer jest konieczny. Natomiast jeśli chodzi o projektowo-wykonawczą stronę zagadnienia, to jest to ewidentnie elita. Urządzenie wygląda szalenie elegancko, jak mały klejnocik. Trochę zbyt grube jak na mój gust (zbyt mocno wyróżnia się trzymane w kieszeni). 






 Dziękuję firmie Sonus Mobile za możliwość pobawienia się tym małym DAPem.

Pozdrawiam.

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Lime Ears LE3SW - Red Baron

Szczęście moje nie zna granic, albowiem dotarły wreszcie moje słuchawki od Lime Ears. Jak widać na załączonych obrazkach, z kolorkami cytrynek nie mają nic wspólnego, za to wyglądają obłędnie. Jak ustalaliśmy z p. Karoliną ostateczny wygląd słuchawek, to nawet pomimo nieźle rozwiniętej wyobraźni nie byłem w stanie przewidzieć takiego efektu. Obłęd, a najgorsze jest to, że jak ich słucham to ich nie widzę :P. Muszę tutaj podziękować p. Emilowi i p. Karolinie za wspaniałe słuchawki, za wysłuchanie jęków, jakie im fundowałem opowiadając o swoich oczekiwaniach i za cierpliwość, bo sam ze sobą już nie wytrzymywałem przy tym zamówieniu, a co dopiero oni. Święci ludzie, mówię Wam. 


Wiele osób woli słuchawki uniwersalne, bo wydają pieniądze i produkt mają od razu. W sumie po kilkudziesięciu egzemplarzach IEMów jakie do tej pory miałem, mogę spokojnie napisać, że nic bardziej mylnego. Czasami (u mnie jakieś 8/10 przypadków) zdarza się, że w zestawie do IEMów nie ma tych jedynych, właściwych tipsów dla Waszych uszu. Wtedy, albo korzystamy z tego co uzbieraliśmy (tutaj na szczęście tylko raz mi się nie udało), albo lecimy do empeczystora i błagamy Kuropa (pozdro) o wyposażenie nas w "jakieś" działające tipsy. Na szczęście nie poznałem jeszcze 3ciej sytuacji, czyli kiedy cudotwórca Kurop nas nie poratuje. Cała opisana sytuacja może trwać od kilkudziesięciu minut do kilku dni. Więc użycie wymarzonych doków może się opóźnić. Nie trwa to oczywiście tyle co zdobywanie CIEMów, ale jednak jakieś tam szanse na opóźnienia są. Kolejna sprawa to cena. I tutaj nie ma co dyskutować CIEMy są droższe od IEMów. Ale da się znaleźć okazje (MusicONE czy promocje w CustomArt), czy nawet po prostu świetne produkty za rozsądną cenę (LE2 od Lime Ears). Dzięki temu mając określony budżet, nie mniejszy niż te 800-900 pln mamy spory wybór i spokojnie możemy znaleźć interesujący nas produkt. Jednak w przypadku CIEM największy problem polega na tym, że tak naprawdę, dopiero jak dostaniemy nasze słuchawki, wiemy jak to brzmi.


Dzięki wersji uniwersalnej Lime Ears LE3SW, byłem w stanie zdecydować się na te słuchawki. Po ich odsłuchaniu miałem ogólny wzgląd w ich charakterystykę. Jednak w najśmielszych fantazjach nie mogłem podejrzewać jak bardzo daleko byłem od prawdy. Recenzję LE3SW znajdziecie tutaj. Dzięki uprzejmości Lime Ears, razem z moimy CIEMami (a nie powinno być ćmami ??) dostałem również wersję uniwersalną. Ponowne słuchanie rozpocząłem właśnie od uniwersali. I tutaj nic się nie zmieniło. Wszystko tak jak zapamiętałem, świetne słuchawki, nawet wygodne, tipsy T400 działają lepiej od pomarańczowych pianek, silikon dobrze uszczelnił kanał słuchowy. Następnie przyszła kolej na CIEMY...



...Wiele lat później, jestem już w stanie napisać co się wtedy wydarzyło. A działo się sporo od tego czasu. Ale zawsze w towarzystwie LE3. Tak naprawdę to co napisałem o uniwersalach, to kompletna bzdura jeśli chodzi o opisywanie "skastomizowanych" już słuchawek. Nie dawno miałem okazję opisywać EarSonics SM6 - słuchawki armaturowe z 6cioma przetwornikami, w tym 2ma basowymi. Pamiętam, że był tam najlepszej jakości bas jaki kiedykolwiek słyszałem w dokanałówkach. LE3 w tej materii są jeszcze lepsze. Tak po prostu, jak po prostu lepsze od naszych szypiornistek były Dunki. Każdy aspekt dźwięku jest lepszy. Jest lepsza masa, lepsze wypełnienie, lepsza faktura. Do tego dzięki przełącznikowi, możemy zdjąć trochę z tej masy i zyskać na szybkości i ataku. Ciekawe kiedy mi ten przełącznik padnie, bo bawię się nimi jak popierdzielony...


Średnica to kolejna rzecz która zaskakuje. Głosy dosłownie wdzierają się pod czaszkę. Są podawane  bardzo bezpośrednio. W samym przekazie strasznie dużo się dzieje, mnogość niuansów znowu zaskakuje. Po włączeniu wersji basowej dolna średnica dużo zyskuje na mocy i wypełnieniu. Gitary łapią niesamowite wręcz mięcho. Wszystko obywa się z ogromnymi pokładami kultury brzmienia. Ale najlepsze i tak dopiero ma nadejść - tony wysokie i scena. Wysokie są mistrzowskie, rozdzielcze (i jeśli gdziekolwiek do tej pory pisałem o rozdzielczości, to nie miałem pojęcia o czym piszę). Nie boję się napisać, że w jakości zawstydzają Etymotici ER4S. Wybrzmiewanie i separacja jest wręcz fenomenalna. To tego cykające talerze w rockowych kawałkach, na to naprawdę nie byłem przygotowany. Co więcej - przez cały tydzień szukam utworu na którym złapał bym sybilanty. Rozmowa z p.Emilem jakiś czas temu, uświadomiła mi, że mogę mieć z tym ogromny problem, ponieważ zastosowane rozwiązania techniczne prawie uniemożliwiają wystąpienie tego niekorzystnego zjawiska. Oczywiście jeśli realizator przegnie, to nic go nie uratuje, jednak pojedyncze wpadki, słuchawki są w stanie odfiltrować. Fenomenalne. I tak o tej rozdzielczości połączenia AK120 i LE3SW mógłbym jeszcze długo. Dość napisać, że nie słyszałem nic co gra lepiej. Serio, w dowolnej kategorii słuchawkowej (włącznie z nausznikami, planarami i elektrostatami), nie słyszałem w życiu lepszego zestawu. Najgorsze w tym jest, że do dobrego mózg zaczyna się przyzwyczajać i trzeba mieć inne zestawy, żeby budować punkty odniesienia. 


Na koniec warto napisać jeszcze o sposobie prezentacji dźwięku. Dzięki temu, że słuchawki są idealnie dopasowane do naszego kanału słuchowego, po kilku minutach od aplikacji mamy wrażenie, że nie mam tam nic. Gdyby nie lekkie utrudnienia przy domykaniu szczęki i kompletna cisza (tak, w tych CIEMach mam izolację absolutną), nie wiedziałbym o nich. No i mózg jest idealnie oszukany. Zamykam oczy i widzę scenę, poustawiane instrumenty, muzyków, ściany, sufit, wszystko. Ha, jestem w stanie skupić się na wybranym instrumencie, zupełnie jakbym odwrócił głowę w jego kierunku. Czy naprawdę trzeba więcej pisać ? Ja wiem już na pewno, to co podejrzewałem od dłuższego czasu. Ilość przetworników to zabieg czysto marketingowy, ważne jest zestrojenie i umiejętności inżynierskie konstruktora. I tutaj muszę przyznać, że Państwo z Lime Ears, to ekstraklasa światowa. Nie pozostaje nic innego jak wyprzedawać całe zastępy sprzętu, który posiadam i rozpocząć gromadzenie Lime Earsów w różnych wzorach i kolorach. Bo naprawdę okazało się, że sprzęt nieprzeciętny.

Jeszcze raz dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do tego, że kupiłem te słuchawki: Patryk z AudioMagic, Piotrus-G z CustomART, Kurop z mp3store no i oczywiście Pani Karolina i Pan Emil z Lime Ears. Świetny prezent pod choinkę mi się trafił.

Pozdrawiam.

sobota, 21 grudnia 2013

AKG K545 - portable dla audiofila część 3.



Witajcie w 3ciej części słuchawkowego boju o kieszeń Audiofila z ADHD. Audiofil z ADHD to taki szachista z ADHD, raz na tydzień musi wstać. Ale jak już musi wstać, to wcale nie musi przestać słuchać. I wtedy, na tę wielką podróż, potrzebny mu jest sprzęt, który zapewni dopływ tlenu do mózgu. Znaczy muzyki do uszu. No bo przecież skoro ryba bez wody też się dusi, chociaż tlenu pełno, to i audiofil potrzebuje specjalistycznego sprzętu podtrzymującego życie, w oddaleniu od ukochanego, wycacanego i wymuskanego toru. W takich razach przydaje się sprzęt portable. O odpowiednią jakość prądu (znaczy źródło i wzmacniacz) zadbała firma iriver i Ich Astell & Kern AK120. Tutaj nie widzę specjalnie konkurencji (jasne, są HM-901, czy Monster - ale nie miałem z nimi do czynienia póki co), ale już na polu audiofilskich słuchawek portable wojna na całego. Są Sennheiser Momentum, opisane przeze mnie na portalu dobreaudio.pl, są Phiatony MS500, które recenzowałem tutaj. Są jeszcze AKG K545, które właśnie mam okazję opisywać. Jeśli coś jeszcze wpadnie w moje łapy, od razu pospieszę z recenzją. Póki co jednak, z nowości, mamy tych trzech zawodników.


Jeśli mam być szczery (a pewnie mam), to AKG początkowo mnie rozśmieszyło pomysłem wydania na świat skarlonych K550 - no bo przecież gołym okiem widać, że to K550 w których zabrakło materiałów na większe muszle. AKG K545 wyposażono w przeprojektowany przetwornik z K550. Nadal mamy 32Ohm i 50mm średnicy, ale już skuteczność spadła drastycznie z poziomu 114dB do 97dB. Do tego mamy jeszcze mniejszą tolerancję na prąd, 200mW w K550 do 50mW w wersji K545. Z wyglądu jednak niczym się one nie różnią. Fajną sprawą jest wymienny kabelek. Nie rozumiem jednak po co aż 2 wyposażone w piloty (jeden ma wprawdzie tylko pojedynczy guzik). Przecież spokojnie mogli dać kabel bez pilota i też było by fajnie. Innych powodów do żalenia się nie znalazłem.


Po założeniu ich na głowę muszę przyznać, że ani Momentum, ani nawet MS500 nie były tak wygodne. Tutaj mamy w pełni wokółuszną konstrukcję, bez żadnej ściemy, że niby tylko dla małousznych. Słuchawki leżą wygodnie, pady są odpowiedniej twardości i odpowiedniej głębokości. Izolacja jest bardziej niż w porządku. Wrzask rozwścieczonej 2 latki był tłumiony do poziomu zapewniającego jako taki komfort. Wycieków na zewnątrz też nie zauważyłem. Wagowo, z racji konstrukcji (głównie metal) jest średnio. Słuchawki czuć na głowie, a po dłuższej sesji dość mocno zaczynają uwierać w czubek głowy. Tutaj Phiatony zapewniały najrówniejsze rozłożenie ciężaru.


Do oceny brzmienia wykorzystałem AK120, iPhone 4S, Samsung Galaxy S4, iBasso T5 pliki FLAC.
Na początek mały kubełek zimnej wody. K545 to nie są słuchawki, które zagrają ze wszystkiego. Podłączone źródło dźwięku musi się charakteryzować przynajmniej jako taką mocą, inaczej będzie zbyt cicho. Słuchawki nie należą do najskuteczniejszych jakie znam. Są również mniej skuteczne od większych braci. Ale mam wrażenie, że powodem tego jest minimalnie grubsza membrana. Większa jej sztywność powoduje, że cały przetwornik potrzebuje więcej prądu, jednak zapewnia też lepszą kontrolę basu. I właśnie jednym z elementów odróżniających K545 od K550 jest możliwość reprodukcji tonów niskich i najniższych. W K545 mamy wrażenie posiadania dodatkowego subwoofera. Są utwory, w których tez subbas włącza się z taką siłą, że aż zaczynamy szukać dodatkowego głośnika koło głowy. Jednak w całym paśmie basu dominuje jednak midbas, który nie jest wzorem Beetsów (błąd zamierzony) nieprzyjemny i dudniący. Tutaj powoduje, że kickbas jest precyzyjny, szybki i mocny. Dodając do tego wypełnienie subbasowe mamy całkiem przyjemny obraz dołu. 


Średnie tony nie sprawiają wrażenie wycofanych, jednak o dominacji nie co mówić. Wokale Franka Sinatry czy Laury Fabian słyszalne wyraźnie, oddają cały warsztat mistrzów. Brakuje mi jednak tej wielofakturowości znanej z Momentum czy z Phiatonów. Są troszkę zbyt płaskie. W przypadku gitar na Sennheiserach byłem w stanie zgadywać (i trafiać) z jakich efektów korzystają gitarzyści, tutaj wszystko brzmi podobnie. No i mam wrażenie lekkiego przerzedzenia dźwięku względem Ms500 czy Momentum. 


Wysokie tony to chyba Pięta Achillesowa nowych konstrukcji od AKG. Brak rozdzielczości jest wyraźnie odczuwalny. Do tego dochodzą sybilanty, które pojawiają się znienacka i wynikają chyba z jakiegoś nieprzewidzianego rezonansu. Przy tym wszystkim słuchawki sprawiają wrażenie jednak jasnych. I tak jak w przypadku jasno grających konstrukcji chciało by się wyłapywać smaczki i niuanse z nagrania, tak w tych słuchawkach koherentność przekazu ma najważniejsze znaczenie. Po prostu nie jesteśmy się w stanie na tyle skupić na szczegółach, żeby je wyłapać. Dźwięk cały czas żyje ciągle coś się dzieje, ciągle coś się zmienia, utwór pędzi i aż chce się go słuchać. Jeśli szukałbym określenia na metodę podawania całości to napisał bym, że są muzykalne.


No i najlepsze na koniec - scena. Sposób jej generowania jest już legendarną wręcz zaletą wysokich modeli AKG. Nie inaczej jest tutaj. Scena jest świetna, szeroka i wielowymiarowa. Doskonale podane punkty źródeł pozornych. Przekaz nie jest w żaden sposób skondensowany. Nie ma wrażenia ustawionej granicy w postaci obudowy za przetwornikiem. Wszystko rozchodzi się płynnie i gładko. Wręcz wzorcowo.


W całej tej opowieści jest na koniec łyżka dziegciu. AKG wyceniło swoje słuchawki (lub dystrybutor) na 1099 pln, nie dając w tej cenie kompletnie nic poza słuchawkami (dwa kable z pilotem to jakiś żart). Z jednej strony fajnie, że nie płacimy za nieprzydatne dodatki, z drugiej jednak wiemy, że w tej cenie pozostali dają pokrowiec na słuchawki (Sennheiser twardy case, Phiaton miękki woreczek ze skóry). Toż to przecież słuchawki przenośne, w czymś je trzeba nosić. No i cena jest wyższa od K550 - które przecież są pozycjonowane kapkę wyżej. Czyżby ktoś żerował na klientach chcąc się obłowić w okresie przedświątecznym ? Jeśli miałbym kupować coś z tej trójki to nadal byłby to Phiaton.

HiSound Audio Nova 1 + PAA-1


W związku z lekką ofensywą przeprowadzaną na forum mp3store.pl, otrzymałem zaszczyt przetestować i zrecenzować kilka urządzeń firmy HiSound Audio. Na początek kilka słów o firmie. HiSound Audio to firma chińska. Chińska do tego stopnia, że nawet na stronie internetowej, w wersji anglojęzycznej, są poważne błędy w tłumaczeniu, sugerujące używanie translatora przez osobę nie znającego tego języka. HiSound Audio twierdzi, że wynaleźli na nowo (reinvented) słuchanie muzyki. I, że są pionierem w najwyższej jakości urządzeniach DAP i słuchawkach. To w sumie tyle jeśli chodzi o chińskie poczucie humoru. Sama firma działa od 16tu lat i jak twierdzi zrzesza samych profesjonalistów audiofilów. Ogólnie rzecz biorąc, marketingowiec, który to pisał, przepisywał slogany z podręcznika dla początkujących webmasterów. Ciekawe tylko czy te śmiałe teorie się obronią. Jak widnieje w tytule, dzisiaj obcujemy z urządzeniem o nazwie Nova 1, wycenianym na całe 149$ (co w sonusmobile.pl daje 399 pln, normalnie szok. Bo spodziewałem się 2000 pln nauczony doświadczeniem z polskimi dystrybutorami).


Urządzenie dostarczone jest w eleganckie opakowanie, dające wrażenie obcowanie ze sprzętem wyższej klasy. W pudełku poza odtwarzaczem znajdziemy jeszcze kabele do synchronizacji i słuchawki (!), co jest dość rzadkim obrazkiem. Tutaj rzeczywiście HiSound wynalazł koło na nowo, gdyż poza producentami telefonów, nikt już chyba nie dodaje słuchawek do kompletu. Są to słuchawki PAA-1, douszne, w wersji białej (God damn you Apple! Teraz wszystko musi być białe.). Komplet gniazd urządzenia znajduje się na spodniej krawędzi:

Jedynie włącznik dyktafonu i włącznik/hold urządzenia na ściankach bocznych. Za ergonomię przyciskowo-złączkową należy się ocena celująca. HiSound audio namalował na opakowaniu napis: "3in 1 decoder + amplifier + earphones", ja jednak nie znalazłem sposobu jak wykorzystać Nova 1 jako wzmacniacz. Za to jak już wcześniej wspomniałem jest dyktafon. Wystarczy powiedzieć, że działa. Ale dzięki temu osoby z działalnością mogą urządzenie kupić na fakturę i bez żadnych manipulacji odliczyć VAT i podatek.



Największe zaskoczenie przyszło od razu po włączeniu. Urządzenie ma domyślnie wybrany język chiński, i całe menu w domkach. Masakra. Ale nie ma nic czego nie dało by się sforsować. Jak już spocony znalazłem w ustawieniach menu Languages, a na liście Język Polski, mało nie dostałem zawału. Nawet Astell&Kern ma nas w dupie, a podobno jesteśmy całkiem sporym rynkiem zbytu dla ich urządzeń. Jednak wróg czyhał za rogiem, wybranie rodzimych krzaczków spowodowało ustawienie na ekranie arabskich zawijasów. No szok, żeby polić Polskę z Czadem jakimś...Ale, ale, te arabskie fijoły były tuż nad Polakami, więc może wybranie języka "Hollands" (ciekawe, zawsze myślałem o "nich" jak o "Dutch"), włączyło znaczki w których Zespół Macierewicza wypisywał swoje mądrości. Fajnie. Szkoda tylko, że ekran zobił się mega nieczytelny, bo tam gdzie do tej pory był domek, teraz pojawił ideogram z podpisem. Podpisem oczywiście nie mieszczącym się w wyznaczonym miejscu. No więc podpisy radośnie nachodzą na siebie i powodują na ekranie wielki bałagan. A wystarczyła lista. Na szczęście do samego urządzenia dołączona jest instrukcja, w ktorej wyjaśnione zostało co projektant naszego grajka miał na myśli robiąc to tak a nie inaczej. Radzę przeczytać, bo bez niej i Rambo by się zapłakał. 



Czas na słuchanie. W tym celu wykorzystałem słuchawki Lime Ears LE3SW, Etymotic ER4s, AKG K545, AKG Q701, Denon AH-D7100 oraz pliki FLAC.

Od razu muszę zaznaczyć, że urządzenie nie ma powalającej mocy. Ba, mam wrażenie, że nie ma jej wcale. Na IEM'ach było na styk, ale już na każdych innych słuchawkach było słabo z głośnością. Na Q701 było ledwo słychach, na K545 było lepiej, ale nie dobrze, nadal za cicho. Na Denonach brakowało mi 10% do pełni szczęścia. Odsłuchy robiłem w nocy i w ciszy, więc tutaj coś jest lekko nie halo. Na płaskim ustawieniu EQ. Na presetach było lekko lepiej. Same presety też całkiem w porządku. Po podłączeniu IEMów słyszalny szum w słuchawkach, połączony z delikatnym piskiem. Nie jest to jednak jakiś wielki problem. Ot myślę, że na innych niż wysokorozdzielcze Ety czy LE będzie całkiem w porządku. Już na PAA-1 nic nie było słychać.



Muszę przyznać, że brzmienie Nova-1 bardzo mnie zaskoczyło. Dźwięk jest dobrze zbalansowany, przyjemnie podany. Scena troszkę uniesiona nad słuchacza. Poza lekkim dołkiem w okolicach 7khz można by spokojnie uznać urządzenie za naturalne. Nie ma mowy o wycofywaniu żadnych częstotliwości, ot są górki i dołki, jednak delikatne. Sama prezentacja bardzo szeroka, dobrze oddająca przestrzeń. Jest naprawdę mocne wrażenia "napowietrzenia" dźwięku. Złudzenie słuchania na otwartym powietrzu jest prawie fizyczne. gdyby nie braki w mocy, to Nova-1 rzeczywiście byłaby urządzeniem przełomowym. W tej klasie cenowej nie miałem nigdy do czynienia z taką jakością dźwięku. 



Muszę przyznać, że jestem szczerze zaskoczony. Jakość wykonania, ogólne wrażenie, nie wskazuje na urządzenie z niższej półki cenowej. Do tego jeszcze bardzo dojrzałe i świetnie zbalansowane brzmienie, gdyby nie szumy i braki w mocy, nie ustępujące w niczym urządzeniom pokroju DX50 czy FIIO X3, a nawet AK100. Dźwięk prawdziwie rozdzielczy z holografią z dużych systemów. Naprawdę coś. Tutaj jednak problematyczny wydaje się dobór słuchawek. Czyżby jedynie CIEMy i bardzo skuteczne IEMy dawały radę? Bo na pewno nie słuchawki dołączone w komplecie.



Słuchawki douszne, dołączone do zestawu, są kompletnym przeciwieństwem DAPa do którego zostały dodane. Są strasznie "plastikowe" i tandetne. Przy pierwszym kontakcie sprawiają już mocno nieprzyjemne wrażenie, słuchawek za 5pln. Tutaj wycena na 69pln jest zdecydowanie zbyt optymistyczna. Grają równie tandetnie jak wrażenie, które sprawiły na początku. Dźwięk jest strasznie plastikowy, a obudowa zrobiona z cieniutkiego tworzywa nieprzyjemnie rezonuje dodając od siebie pogłosy i dudnienia. Psują ogólne dobre wrażenie całego zestawu, i jeśli taki jest pomysł na dodatek do całkiem niezłego grajka, to już lepiej z niego zrezygnować. 

Dlatego jeśli ktoś szuka taniego i dobrego urządzenia, ale tylko do skutecznych IEMów, to szczerze polecam Nova-1. Natomiast miłośników pchełek, zapraszam do innych pozycji.

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Zakłócamy fale mózgowe c.d. - Brainvawz S1



Po ostatnich przygodach ze słuchawkami Brainwavz, do modelu S1 podchodziłem trochę jak moje dziecko do kuchenki, po tym jak wywaliło sobie na łeb cały gar bigosu (na szczęście zimny). W końcu mamy kolejne dezajnerskie słuchawki, znowu w kolorach szarym i fioletowym, ale tym razem kabel to nie sznur od prodiża, a raczej wersja al dente sznurówki (znaczy makaron).  W przeciwieństwie do modelu R3, na kabelku zaczynają się i kończą wszystkie wady słuchawek. Dzięki temu, że jest to makaron, a słuchawki są tak zaprojektowane, żeby je nosić OTE (over the ear), mamy kolejny raz problem z prawidłową aplikacją. W tym miejscu chciałbym złożyć postulat na ręce decydentów z Brainwavz - dajcie projektantowi do projektowania jakieś mniej inwazyjne dla ludzkiej psychiki rzeczy - ten chłop Wam firmę pogrąży...



Na początek przyjrzyjmy się temu co na początku, czyli opakowanie i zawartość. Pudełeczko jest bardzo estetyczne a jego zawartość bardzo bogata. A wszystko to podane w idealnej wręcz mieszance szarości i fioletu. Dość powiedzieć, że mój głód estetyczny został zaspokojony na wiele miesięcy. Po prostu dawno nie widziałem tak ładnych i kolorystycznie wyważonych słuchawek dokanałowych. Wewnątrz poza słuchawkami znajdziemy jeszcze aż 9 par tipsów, konwerter na jacka 6,5mm i fantastyczny futerał z czarnej kodury. Niestety jakość konwertera jest słabiutka. Mój zaczął przerywać po kilku dosłownie użyciach, a całkowicie poległ po około 2ch dniach. Ale trzeba mu przyznać, że jest ładny skurczybyk i nawet nie miałem ochoty go wywalać.


Słuchawki Brainwavz S1 to konstrukcja dynamiczna (z tradycyjnym przetwornikiem dynamicznym), w pełni metalowa. Wycenione są w Polsce na 199 pln (www.audiomagic.pl) i nie jest to kwota szokująca, jak za towar tej jakości. A jakość chińskiego produktu jest naprawdę wysoka. Dość napisać, że naprawdę nie ma się do czego przyczepić, a słuchawki nawet w ręce sprawiają przyjemne wrażenie (masa i użyte materiały). Do tego efekt mikrofonowy praktycznie nie istnieje.

Po przejściu prywatnej Golgoty i założeniu ich wreszcie OTE tak jak chciał projektant (makaron i OTE się nie lubią...serio), rozpocząłem odsłuchy. Do tychże wykorzystałem wiernego kompana AK120, ponadto iPhone 4S wyposażonego we wzmacniacz iBasso T5, oraz stacjonarny tor złożony z SabreDAC i FCL'a.

Izolacja jaką zapewniają słuchawki, jest niewątpliwie gorsza niż w Etymoticach, ale chyba najlepsza wśród słuchawek dynamicznych dokanałowych. To powoduje, że nie trzeba słuchać głośno, żeby wszystko usłyszeć. Dźwięki docierają nie zniekształcone i bez naleciałości z zewnątrz. 

Wysokie:
Są, i to w sumie tyle. Nie należy oczekiwać, żeby zabiły swoją detalicznością czy wybrzmiewaniem. Są poprawne, chociaż słychać wyraźny roll-off. Ale to w sumie dobrze, bo w przypadku pojedynczego przetwornika dynamicznego, próba osiągnięcia wysokich na poziomie zazwyczaj kończy się katastrofą.

Średnie:
Średnica nie jest wycofana, ale gra lekko z oddali. Wokale są delikatnie spłaszczone, trochę bez wyrazu. Tonalnie jest jednak zachowana równowaga średnich i niskich. Separacja jest na dobrym wysokim poziomie, nie ma zlepków i kluch. źródła pozorne są wyraźne i ładnie rozrzucone. Instrumenty są odpowiednio dociążone, szczególnie gitary elektryczne brzmią bardzo efektownie.

Niskie:
Na pierwszy rzut ucha może się wydawać, że niskie dominują, ale dzieje się tak głównie ze względu na jakość. Ilościowo jest podobnie do średnich. Na szczęście nie ma dominacji midbasu ani dudnienia. Wszystko zostało ładnie utrzymane w ryzach. Dosyć uniwersalnie zestrojone, nieźle brzmi zarówno elektronika, rock jak i muzyka akustyczna.

Podsumowując, Brainwavz S1 to słuchawki rozsądnie wycenione, świetnie wykonane, brzmiące dosyć uniwersalnie. IMHO nadają się na prezent, nawet jeśli nie znamy gustu muzycznego osoby obdarowanej. Jako typowe all-roundery mogę być również uzupełnieniem stajni słuchawkowej. Trochę kuleje jednak wygoda, przez zastosowanie makaronu do splittera i w wersji