sobota, 21 grudnia 2013
AKG K545 - portable dla audiofila część 3.
Witajcie w 3ciej części słuchawkowego boju o kieszeń Audiofila z ADHD. Audiofil z ADHD to taki szachista z ADHD, raz na tydzień musi wstać. Ale jak już musi wstać, to wcale nie musi przestać słuchać. I wtedy, na tę wielką podróż, potrzebny mu jest sprzęt, który zapewni dopływ tlenu do mózgu. Znaczy muzyki do uszu. No bo przecież skoro ryba bez wody też się dusi, chociaż tlenu pełno, to i audiofil potrzebuje specjalistycznego sprzętu podtrzymującego życie, w oddaleniu od ukochanego, wycacanego i wymuskanego toru. W takich razach przydaje się sprzęt portable. O odpowiednią jakość prądu (znaczy źródło i wzmacniacz) zadbała firma iriver i Ich Astell & Kern AK120. Tutaj nie widzę specjalnie konkurencji (jasne, są HM-901, czy Monster - ale nie miałem z nimi do czynienia póki co), ale już na polu audiofilskich słuchawek portable wojna na całego. Są Sennheiser Momentum, opisane przeze mnie na portalu dobreaudio.pl, są Phiatony MS500, które recenzowałem tutaj. Są jeszcze AKG K545, które właśnie mam okazję opisywać. Jeśli coś jeszcze wpadnie w moje łapy, od razu pospieszę z recenzją. Póki co jednak, z nowości, mamy tych trzech zawodników.
Jeśli mam być szczery (a pewnie mam), to AKG początkowo mnie rozśmieszyło pomysłem wydania na świat skarlonych K550 - no bo przecież gołym okiem widać, że to K550 w których zabrakło materiałów na większe muszle. AKG K545 wyposażono w przeprojektowany przetwornik z K550. Nadal mamy 32Ohm i 50mm średnicy, ale już skuteczność spadła drastycznie z poziomu 114dB do 97dB. Do tego mamy jeszcze mniejszą tolerancję na prąd, 200mW w K550 do 50mW w wersji K545. Z wyglądu jednak niczym się one nie różnią. Fajną sprawą jest wymienny kabelek. Nie rozumiem jednak po co aż 2 wyposażone w piloty (jeden ma wprawdzie tylko pojedynczy guzik). Przecież spokojnie mogli dać kabel bez pilota i też było by fajnie. Innych powodów do żalenia się nie znalazłem.
Po założeniu ich na głowę muszę przyznać, że ani Momentum, ani nawet MS500 nie były tak wygodne. Tutaj mamy w pełni wokółuszną konstrukcję, bez żadnej ściemy, że niby tylko dla małousznych. Słuchawki leżą wygodnie, pady są odpowiedniej twardości i odpowiedniej głębokości. Izolacja jest bardziej niż w porządku. Wrzask rozwścieczonej 2 latki był tłumiony do poziomu zapewniającego jako taki komfort. Wycieków na zewnątrz też nie zauważyłem. Wagowo, z racji konstrukcji (głównie metal) jest średnio. Słuchawki czuć na głowie, a po dłuższej sesji dość mocno zaczynają uwierać w czubek głowy. Tutaj Phiatony zapewniały najrówniejsze rozłożenie ciężaru.
Do oceny brzmienia wykorzystałem AK120, iPhone 4S, Samsung Galaxy S4, iBasso T5 pliki FLAC.
Na początek mały kubełek zimnej wody. K545 to nie są słuchawki, które zagrają ze wszystkiego. Podłączone źródło dźwięku musi się charakteryzować przynajmniej jako taką mocą, inaczej będzie zbyt cicho. Słuchawki nie należą do najskuteczniejszych jakie znam. Są również mniej skuteczne od większych braci. Ale mam wrażenie, że powodem tego jest minimalnie grubsza membrana. Większa jej sztywność powoduje, że cały przetwornik potrzebuje więcej prądu, jednak zapewnia też lepszą kontrolę basu. I właśnie jednym z elementów odróżniających K545 od K550 jest możliwość reprodukcji tonów niskich i najniższych. W K545 mamy wrażenie posiadania dodatkowego subwoofera. Są utwory, w których tez subbas włącza się z taką siłą, że aż zaczynamy szukać dodatkowego głośnika koło głowy. Jednak w całym paśmie basu dominuje jednak midbas, który nie jest wzorem Beetsów (błąd zamierzony) nieprzyjemny i dudniący. Tutaj powoduje, że kickbas jest precyzyjny, szybki i mocny. Dodając do tego wypełnienie subbasowe mamy całkiem przyjemny obraz dołu.
Średnie tony nie sprawiają wrażenie wycofanych, jednak o dominacji nie co mówić. Wokale Franka Sinatry czy Laury Fabian słyszalne wyraźnie, oddają cały warsztat mistrzów. Brakuje mi jednak tej wielofakturowości znanej z Momentum czy z Phiatonów. Są troszkę zbyt płaskie. W przypadku gitar na Sennheiserach byłem w stanie zgadywać (i trafiać) z jakich efektów korzystają gitarzyści, tutaj wszystko brzmi podobnie. No i mam wrażenie lekkiego przerzedzenia dźwięku względem Ms500 czy Momentum.
Wysokie tony to chyba Pięta Achillesowa nowych konstrukcji od AKG. Brak rozdzielczości jest wyraźnie odczuwalny. Do tego dochodzą sybilanty, które pojawiają się znienacka i wynikają chyba z jakiegoś nieprzewidzianego rezonansu. Przy tym wszystkim słuchawki sprawiają wrażenie jednak jasnych. I tak jak w przypadku jasno grających konstrukcji chciało by się wyłapywać smaczki i niuanse z nagrania, tak w tych słuchawkach koherentność przekazu ma najważniejsze znaczenie. Po prostu nie jesteśmy się w stanie na tyle skupić na szczegółach, żeby je wyłapać. Dźwięk cały czas żyje ciągle coś się dzieje, ciągle coś się zmienia, utwór pędzi i aż chce się go słuchać. Jeśli szukałbym określenia na metodę podawania całości to napisał bym, że są muzykalne.
No i najlepsze na koniec - scena. Sposób jej generowania jest już legendarną wręcz zaletą wysokich modeli AKG. Nie inaczej jest tutaj. Scena jest świetna, szeroka i wielowymiarowa. Doskonale podane punkty źródeł pozornych. Przekaz nie jest w żaden sposób skondensowany. Nie ma wrażenia ustawionej granicy w postaci obudowy za przetwornikiem. Wszystko rozchodzi się płynnie i gładko. Wręcz wzorcowo.
W całej tej opowieści jest na koniec łyżka dziegciu. AKG wyceniło swoje słuchawki (lub dystrybutor) na 1099 pln, nie dając w tej cenie kompletnie nic poza słuchawkami (dwa kable z pilotem to jakiś żart). Z jednej strony fajnie, że nie płacimy za nieprzydatne dodatki, z drugiej jednak wiemy, że w tej cenie pozostali dają pokrowiec na słuchawki (Sennheiser twardy case, Phiaton miękki woreczek ze skóry). Toż to przecież słuchawki przenośne, w czymś je trzeba nosić. No i cena jest wyższa od K550 - które przecież są pozycjonowane kapkę wyżej. Czyżby ktoś żerował na klientach chcąc się obłowić w okresie przedświątecznym ? Jeśli miałbym kupować coś z tej trójki to nadal byłby to Phiaton.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz