Neil Young to taki brzydki Kanadyjczyk, który śpiewa rzewne piosenki z pogranicza wsi i zachodu (country&western). Oczywiście, że życie błyskawicznie zweryfikowało konieczność posiadania nagrań w plikach MSQ (wszystko z napisem HD - 24bit i 32bit PCM, DSD). MQS czyli Master Studio Quality, to miał być odpis taśm matek. Ten pierwszy bez żadnych strat i narzutów. Oczywiście stada "Audiofili" rzuciły się na nowe produkty bo życie nie znosi stagnacji. I rzucają się na kolejne, coraz droższe jeszcze bardziej niesamowite klocki, z twierdzeniem, że przecież skoro jest droższe, to musi być lepsze. Po prostu musi. I tutaj, wśród całej rzeszy majętnych oszołomów, pędzących na golenie, pojawia się kilku producentów, którzy wprawdzie czerpią garściami z konieczności dostarczenia idealnej jakości nagrań bez żadnej paskudnej kompresji stratnej, ale jednak sprzęt swój wyceniają rozsądnie. Tu chyba była właśnie kość niezgody pomiędzy p. Youngiem a iriverem, o którym tylko wiadomo, że każdy kolejny produkt będzie droższy od poprzedniego. Wprawdzie zdarza się im (znaczy Koreańczykom) czasami wypuścić coś co nie kosztuje wagonu złota, ale to sprzęt entry-level, dla niezamożnych Audiophile-wannabe. Nic interesującego. Serio. Z drugiej strony p. Young to jegomość mocno zakorzeniony w kulturze hippie, nieznoszący korporacji dojących kolejnych frajerów. Dlatego założył własną firmę, Pono i oferuje światu dostęp do nieskompresowanej muzyki. Ale, żeby nie trzeba było kupować hiperdrogich A&K proponuje swoje odtwarzacze - Ponoplayer.
Do mnie dotarł egzemplarz z limitowanej serii urządzeń podpisanych przez FooFighters, zapakowany w gustowny bambusowy case, w obudowie ze szczotkowanego aluminium (normalnie Pono są dostępne w gumowanej obudowie czarnej lub żółtej). Wewnątrz mamy ładowarkę, kabelek do synchronizacji i futerał. Sam futerał to tak po prawdzie trójkątny piórnik. Niestety nie da się z nigo korzystać w trakcie słuchania, więc pewnie służy tylko do przenoszenia urządzenia.
Odtwarzacz jest sporo lżejszy niż sugerowałaby to obudowa lub wielkość a jakość wykonania jest na wysokim poziomie. Do nawigacji służą 3 fizyczne przyciski i ekran dotykowy. Niemniej jednak design urządzenia jest cokolwiek kontrowersyjny. Trójkątna obudowa wprawdzie świetnie leży na biurku, ale już jako przenośne urządzenie sprawia wrażenie nieporęcznego. Na pewno żaden hipster w rurkach go nie wsadzi do kieszeni (wiecie, w lewej nogawce przyrodzenie, w prawej pono - koleś z dwoma penisami ?), w kieszeni koszuli też leży średnio. Ale jako element biurka przy pracy sprawdza się genialnie. Sama obsługa jest banalnie prosta. Pono wprawdzie tak samo jak TEAC nie obsługuje folderów, ale poruszanie się po menu jest bardzo intuicyjne i odnalezienie czegokolwiek nie powinno być trudniejsze niż w innych odtwarzaczach. 64GB pamięć wbudowana wymaga cierpliwości przy zapełnianiu, ponieważ przy maksymalnym transferze 3MB/s może to potrwać. Na szczęście jest też gniazdo MicroSD i zasilanie karty poza urządzeniem jest już procesem bardzo cywilizowanym.
Od strony użytkowej Pono ma, poza kształtem jeszcze jedną wadę - 6h życia baterii to max co udało mi się osiągnąć. W trybie zbalansowanym wyszło tego troszkę ponad 4h. Ale właśnie - Pono wyposażone jest zbalansowane wyjście. Żeby móc go używać, trzeba użyć kabelka o dwóch wtyczka 3,5mm. Po włączeniu odpowiedniej opcji w menu urządzenia, jeden kanał zasila wyjście słuchawkowe a drugi wyjście liniowe. I to w sumie tyle, choćbym nawet chciał się pastwić, to się nie da, bo urządzenie bardzo przypadło mi do gustu. Spokojnie wytrzymuje nawet najdłuższą podróż do pracy, w pracy może pracować z zasilaniem (nie ma żadnych niepokojących efektów dźwiękowych), a w czasie użytkowania nie sprawia żadnych problemów (o ile nie chodzimy w rurkach i nie chcemy z Pono pójść na fajkę). Chociaż w sumie Pono, dla panów "z małymi argumentami" może być też wybawieniem we wstępnych kontaktach z płcią przeciwną. Przecież nikt nikomu do kieszeni rurek łap na pierwszej randce wpychał nie będzie. Tak myślę, a później to już może osobowość pomoże.
No dobra, czas na wrażenia z buczenia :)
I tutaj Pono pokazuje o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. Bo Pono to nie urządzenie lajfstajlowe, to nie kolejny gadżet dla kolesi ze Starbucksa. To prawdziwy odtwarzacz. Urządzenia słuchałem praktycznie ze wszystkimi swoimi słuchawkami, porównywałem do TEAC HA-P90SD i Samsunga S6 Edge. I dłuższą chwilę zastanawiałem się czy sobie go nie kupić. Tak, jest AŻ TAK DOBRY!. Kolega, który mi go pożyczył, zwrócił uwagę, że z FLC jest zbyt ciemno i misiowato. To samo ma miejsce w przypadku Etymotic ER4 w wersji 6 Ohm. A to oznacza, że Pono ma ponad 1 Ohm impedancji wyjściowej. Wystarczy wtedy zastosować choćby przejściówkę z Etymoticów ER4-PT do S, żeby efekt zniknął całkowicie. Ja zrobiłem sobie taką, która ustawia słuchawki w 32 Ohm i z nią grało Pono świetnie. Z Harmony 8 ani z GR07 nie było żadnych problemów i cechy tego DAPa były wyraźne niezależnie od kolejnych podpinanych słuchawek.
Z nausznych najbardziej przypasowało mi połączenie z ATH-A700X. To jest spektakularne granie. Świetny bas, głęboki ale szybki i precyzyjny, spora ilość energii w nagraniu, idealna wręcz gęstość i nasycenie. Antimatter - Judas Table to płyta - wykrywacz sybilantów. Jeśli jesteście w stanie przesłuchać tą płytę bez ani jednego skrzywienia, znaczy, że Wasz sprzęt po prostu nie sybilizuje. I to połączenie nie sybilizuje, ale jest przy tym jasne i analityczne, z odpowiednim zapewnieniem spójności i muzykalności. Pono świetnie zgrał się też z GR07. To kolejne połączenie z którym człowiek zastanawia się po co mu te kilogramy sprzętu na biurku. Wystarczyłby przecież Pono i VSonic. Świetna, napowietrzona scena i tony rozdzielczości. Kompletnie znika wrażenie słuchania słuchawek dokanałowych, jeśli nie słuchawek w ogóle. Po prostu mamy otoczenie z muzyki i tyle. Beyerdynmamic T1.2 pokazał ciekawą rzecz. Pono jest jednocześnie cieplejszy i jaśniejszy od TEAC. Ma w tym połączeniu mocniej nasyconą średnicę i więcej szczegółów (tak ponad 12kHz), ale jednocześnie mniej skłonności do sybilizacji. Nie miał też Pono najmniejszych problemów z wysterowaniem T1.2.
Najgorzej, ale nadal nie źle, było z ciemnymi słuchawkami. Harmony 8 i HD650 nie zyskiwały wigoru, zupełnie tak jak w przypadku TEAC, DAP nie potrafił rozjaśnić ani ożywić tych słuchawek. Było dobrze, ale brakowało błysku geniuszu. Trochę zbyt dominujące były dolne pasma, ale góra nadal była obecna i była rozdzielcza. I o ile ciemne i ciepłe setupy nie są mi niemiłe i czasami bardzo je lubię (jako pełen relaks i zanurzenie w muzykę), to tutaj jednak coś nie grało. Coś nie pykło. Dopiero wpięcie tych słuchawek po balansie pozwalało zestawowi na rozwinięcie skrzydeł. Całe "przymulenie" dźwięku znika. Po prostu. Jest nadal ciepło i ciemnawo, ale jest też życie i energia bomby atomowej, która to występuje w takich torach jako znak firmowy.
Podsumowując cały ten przydługi wywód, Pono to kolejny DAP, który coś udowadnia. Najpierw udowadnia, że to iBasso, FIIO, TEAC są w złym miejscu robiąc tanie sprzęty. Pono dołącza do poprzedników informując, że Hi-End to nie kwestia ceny. To kwestia właściwego podejścia do tematu. Pono Player to Hi-End pełną gębą. Z ceną 400$ za przenośne urządzenie z wyjściem zbalansowanym Pono wgryza się w mocno przewartościowany rynek przenośnych HiFi Dapów pokazując dobitnie, że da się bez golenia klientów dostarczyć bardzo dobry jakościowo produkt.
Ja Pono Player polecam wszystkim, którym w odtwarzaczach FIIO i iBasso brakowało masy znanej z HM-901 czy AK240. Bo to właśnie ta półka odtwarzacza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz