czwartek, 1 września 2016

Colorfly C200

Kiedy w 2009 roku Colorful, uznany (przynajmniej gdzieniegdzie) producent kart graficznych i płyt głównych do komputerów stacjonarnych, wypuścił na rynek odtwarzacz C4, świat DAPów HiFi przypominał dziki zachód. Cała masa DAPów aspirowała do miana HiEndu, chociaż nikt tak naprawdę nie wiedział co to jest i jak to ma wyglądać. iRiver (tak to się wtedy pisało) produkował linię iHP, nie pomagało Apple ze swoimi iPodami dla wszystkich, Sony coś niby próbowało, a chiński smok zadowalał się produkcją empetrójek za drobne. Rynek audio stacjonarnego miał się dobrze, patrząc z pogardą na portable, które nawet z nieskompresowanymi plikami sobie nie radziło, nie mówiąc o plikach gęstych (24bit i więcej). I tu, grupka zapaleńców Audio, zajmująca się do tej pory projektowaniem płyt głównych i niereferencyjnych kart graficznych zabiera się za zminiaturyzowanie stacjonarnego DAC i wyposażenie go w możliwość odtwarzania plików z pamięci wewnętrznej lub karty, tak aby dało się go używać mobilnie. Świat, jak to świat popukał się w czoło (że drogie, że ciężkie, że toporne) i poszedł dokładnie w tym, krytykowanym właśnie kierunku. A Colorful, ze swoją grupką zapaleńców, zamiast walczyć o milionowy rynek agresywnym marketingiem, robi swoje, wypuszczając kolejne DAPy, które w kategorii brzmienia są poza konkurencją. Dzięki temu produkty spod marki Colorfly są wyceniane rozsądnie, nie są przeładowane wodotryskami a konfiguracyjnie nie pozostawiają złudzeń. Są po prostu w ścisłej czołówce.
I tak, po tym przydługim wstępie dochodzimy do bohatera dzisiejszej recenzji. Do C200. Odtwarzacz o dość kontrowersyjnej linii "nadwozia", wyceniony na 1249pln, wyposażony w DAC ESS (producenta słynnego Sabre), zoptymalizowany przy udziale zapaleńców z Colorfly.Niby samo przez się, się rozumie, że choćby aplikacja kości DAC wpływa na jej finalny charakter, no ale tutaj Coloful poszedł krok dalej. Mając dość wyraźny charakter brzmienia narzucony przez C4 i kontynuowany w C10, w C200 chłodny i raczej precyzyjny Sabre (bo przecież "sztampowo" za takiego właśnie uchodzi), nie do końca spełniałby nadzieję utrzymania fabrycznego brzmienia Colorfly. Niby można walczyć później wzmacniaczem, ale co ja tam wiem. Generalnie więc, mamy nowe wydanie dobrze znanego brzmienia w całkowicie nowej obudowie. Dobrze znany jest niestety również soft, w jaki został wyposażony C200. Toporny i prosty, żeby nie napisać prostacki, pełen uciążliwych drobnostek. Funkcjonalnie jest jednak nie najgorzej i z DAPa da się korzystać. Z wad softu należy jednak wspomnieć o braku Gapless czy braku zapamiętywania pozycji odtwarzania przy wyłączeniu odtwarzacza. Na plus należy zaliczyć, wreszcie działającą opcję usbDAC. Dość powiedzieć, że rozpieszczony doskonałą obsługą jaką serwuje Pioneer XDP-100R, dałem radę bez problemu słuchać muzyki z C200. I to słuchać z przyjemnością. Warto też wspomnieć, że nie miałem problemów z odtwarzanie żadnego znanego formatu plików, a to już bardzo cieszy.
Okazuje się bowiem, że C200 pomimo szkaradziejstwa na zewnątrz(przepraszam, mi się nie podoba), dźwięk serwuje pierwszorzędny. Mnie od razu przyszedł do głowy fabryczny dźwięk znany z poprzedników. C200 wyciąga 100% muzyki z muzyki. I nawet pomimo tego, że nie ma aspiracji być mobilną stacjonarką (jak C4) to w ramach portable radzi sobie genialnie. Dziwne w sumie jest to, że z jednej strony dodaje wypełnienia Etymoticom ER4s, którego one tak bardzo potrzebują, a z drugiej nie ociepla ani nie dociąża wcale przekazu z basowych 1964Ears V8 czy choćby Meze 99 Classic. Mamy więc dobrze zrównoważone brzmienie na dole, bardzo bogatą średnicę i nienachalną, szczegółową górę, która nie gra pierwszych skrzypiec, ale też nie chowa się po kątach. Nie ma nadmiaru szczegółów, natarczywości dźwięku, jest lekkie przydymienie, ale też i pełen relaks w trakcie słuchania. Oczywiście świetnie się to wszystko zgrywa z Etymoticami (co jest już regułą w parowaniu Colorfly'a z czymkolwiek), ale też dosyć funowe VisionEars Stage2, czy choćby Sennheiser Hd650. Niby jest cichawo, niby mocy brak, ale w kameralnym odsłuchu, jak ktoś nie potrzebuje ryku słuchawek, połączenie jest co najmniej dobre. Bardzo podobało mi się też połączenie z K812, w których zbyt jasne odtwarzacze powodują dziwaczne rezonanse górnych rejestrów. Z C200 było świetnie i bardzo angażująco.
Po 2ch tygodniach z tym odtwarzaczem, muszę przyznać, że nie jest to wyrywający z kapci efekciarz. To bardzo solidny allrounder, DAP do zadań specjalnych i słuchania muzyki. Nie nadaje się do laboratorium, nie rozpoznamy gatunku drzewa z jakiego zbudowane są skrzypiące krzesła na koncertach Franka Sinatry. Dowiemy się za to jak fenomenalną barwą głosu Frank dysponował. I właśnie dlatego odtwarzacz jest godny polecenia. Bo odtwarza muzykę. A nie dźwięki.

Sprzęt do recenzji odtrzymałem od firmy Audeos.pl. Serdecznie dziękuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz