niedziela, 5 października 2014

Koniec drogi audiofila słuchawkowca - Stax SR-007 + SRM-007tII


Tak, tak, tytuł troszkę smutny i zaskakujący, ale jak się okazuje, wszyscy kończą tak samo - ze Staxami na głowie. Ja zakończyłem ze Staxami SR-007 podłączonymi do SRM-007tII. Wiem, że już kilka razy koniec poszukiwań był obwieszczany. Muszę jednak przyznać, że każdy z tych "końców" pozostał ze mną na stałe - i HiFiMAN HE-5LE i Audeze LCD3 pozostały w moim słuchawko-zbiorze. Teraz dołączyły do nich słuchawki z królewskiego rodu Omega, wersja MK1, która pojawiła się w 1998 a w 2007 roku została zastąpiona przez wersję MK2. 




Najpierw malutki truizm - aby zrozumieć Staxy nie każdemu wystarczy 5 minutowy odsłuch u kolegi. Czasami wymagana jest adaptacja mózgu. Po tej adaptacji, nie chcemy już słuchać tradycyjnych słuchawek. Oczywiście są też tacy, którzy od pierwszego dźwięku wiedzą czego chcą. Ja do Staxów podchodziłem naście razy. Słuchałem nawet takich tuzów jak Orpheus. Ale jedyne wrażenie robiła na mnie wtedy cena. Ponieważ słuchawki elektrostatyczne nie są efekciarskie. Rzadko powodują miłość od pierwszych dźwięków. Są za to pełne niuansów. I jeśli zdarzy nam się posłuchać ich, będąc już na etapie poszukiwania niuansów właśnie, wtedy następuje to uderzenie między oczy i objawia nam się prawda - Staxy to są słuchawki dla mnie :)



Słuchawki zakupiłem z drugiej ręki, od znanego i cenionego kolekcjonera Wiktora (pozdrawiam!), także udało mi się otrzymać pełen zestaw fabryczny. Jako dodatek otrzymałem oryginalny stand Stax i pokrowiec na "uchośniki" nakrywający stojące na stojaczku słuchawki, żeby się nie kurzyły. W zestawie jest jeszcze tzw "trumna" czyli twardy case z okuciami, będący pancerniejszą wersją kuferka do Audeze. A poza tym mamy skórzane pady, skórzana opaska na głowę, skórzane wykończenie pałąka. W budowie tych słuchawek nie ma nic z taniości. Na żadnym elemencie nie oszczędzano. Na głowie słuchawki leżą bardzo pewnie, są super wygodne. Nic nie uciska, a budowa pierścieniowa słuchawki pozwala nam dowolnie ułożyć headband i kable, tak aby było nam jak najwygodniej. Jakość i luksus. 



Wzmacniacz, a raczej Energizer SRM-007tII, to potężny kawał elektroniki użytkowej. Zamawiając go nie miałem pojęcia jak jest ogromny. 40cm x 20cm x 10cm. Olbrzym. Dość powiedzieć, że nie zmieścił się na żadnej półce, z najszerszej wystając około 20cm. Waży dokładnie tyle na ile wygląda - także wielki i cieżki kloc. Energizer wyposażony jest w 2 pary wejść RCA (pierwszy port ma dołożoną tzw. przelotkę) i jedną parę wejść XLR. Na froncie mamy 2 wyjścia PRO (Bias 580V), włącznik, olbrzymią (4,5cm średnicy) gałę potencjometra, wyposażoną w regulator balansu, oraz 3 przyciski selektora źródła. 



Wewnątrz producent umieścił 4ry lampy 6FQ7/6CG7 odpowiadające za brzmienie tego potwora. W związku z tym cała górna część, ale też i dolna, są mocno perforowane, umożliwiając swobodny przepływ powietrza. Dzięki temu wzmacniacz wprawdzie mocno się grzeje, ale nigdy nie parzy. Po prostu jest bardzo ciepły. Wg. specyfikacji wzmacniacz daje 340V na wyjściu, co wydaję się być wartością wystarczającą (SRM1/MK2 - 370V, SRM-Xh - 280V - i nie jest na nim za cicho). SRM-007tII jest wzmacniaczem hybrydowym, ale dość nietypowe dla posiadacza słuchawek dynamicznych. Mianowicie, to stopień wejściowy jest realizowany przez j-fety (tranzystory). 



Cenę zestawu przemilczę, bo to już jest ta kategoria sprzętu słuchawkowego, gdzie wchodzimy w rejony niezrozumiałe dla większości (99% populacji), a przyznając się do wydatku można wylądować w Tworkach, albo w bardziej na Dolnym Śląsku popularnym Lubiążu. Dla mnie to trochę jak inwestycja, jakkolwiek by to dziwnie nie zabrzmiało, bo przecież nie planuję się z nimi rozstawać. Jednak są to już słuchawki niedostępne a nadal poszukiwane. W wielkim teście porównawczym Wiktora na audiohobby.pl, były ocenione jako spory wkład w kolekcję słuchawkową.



Wszystkie opisy brzmienia, jak i obiegowe opinie o Staxach mówią o czymś niespotykanym. Dla osób nieosłuchanych nie będzie w nich spektakularnego. Ot będą po prostu grały fajnie. Jadnak już nawet osoba średnio osłuchana wyłapie, że jest coś na rzeczy. I nie chodzi wcale o balans tonalny, czy o samą szczegółowość słuchawek. Śmiem twierdzić, że z właściwym torem Audeze LCD3 zagrają bardzo podobnie w tych elementach. Fakt, podpięte do Cayina HA-1A LCD3 grają deko masywniej i gęściej. Nie jest to jednak w żadnym wypadku różnica kolosalna. To co robi różnicę, to prezentacja. Jeśli gdziekolwiek do tej pory pisałem o głębokości, holografii czy separacji źródeł, to w świetle Staxów plotłem jak ślepy o kolorach.



W LCD3 mamy raczej intymny sposób prezentacji. Oczywiście dźwięki rozchodzą się w przestrzeń, ale nie opuszcza mnie wrażenie słuchania słuchawek. Nie ma oderwania dźwięków od generatora. Miejsce ich powstawania jest bardzo precyzyjnie lokalizowalne. Podobnie, chociaż już troszkę lepiej sytuacja wygląda w HE-5LE. Tutaj część dźwięków dociera już jakby z poza głowy. Nadal główne źródła zlokalizowane są koło ucha lub wewnątrz czaszki. Ale są też smaczki i szczególiki które docierają do nas już z większej odległości. I to są właśnie słuchawki z najbliższą Staxom prezentacją. Z najbliższą nie znaczy, że z bliską. 



W przypadku słuchawek innych niż Elektrostaty, pewne typy źródeł mają typowe dla siebie lokalizacje, tzn. talerze i przeszkadzajki grają raczej wysoko, niskie tony dochodzą raczej z podłogi itp. W ES'ach wszystko zależy od utworu, wysokie raz grają z góry, a raz dołu. I tak sprawa wygląda praktycznie ze wszystkim. Odległości między źródłami są tak wyczuwalne, że można podawać odległość w centymetrach. Przede wszystkim źródła odrywają się od drivera, prezentując się raz od frontu, a raz tyłu. Nie mamy wrażenia siedzenia w bańce dźwięku, a raczej w otoczeniu instrumentów zawieszonych w przestrzeni. Holografia jest powalająca. I nie jest do tego potrzebny żaden Jedi-Like-Trenning (jak to mawia mr. Grado). To jest po prostu naturalnie słyszalne. I nie ma znaczenia gatunek muzyki. Phutureprimitive brzmi równie zachwycająco co koncert Franka Sinatry. Słuchając muzyki na głośnikach wszystko co się dzieje, dzieje się przed nami. Fakt, że dźwięki perfekcyjnie odrywają się od głośników, układając scenę pomiędzy sobą. W przypadku Staxów dźwięki nie nadchodzą do nas od frontu. Nadchodzą z każdej strony, dosłownie. 



Warto na koniec napisać parę słów o balansie tonalnym. A ten w moim przekonaniu jest doskonały. Faktycznie w nagraniach Dead Can Dance, brakuje tego najniższego basu, wydobywającego się z bębnów (znaczy jest, ale chciałoby się więcej), i w systemach głośnikowych jest go więcej, Jest go więcej również na obydwu przedstawicielach słuchawek magnetodynamicznych. Ale całościowo to na Staxach utwór brzmi najlepiej. Bo po prostu nic nie brakuje. Cała reszta to jest po prostu najlepsza najlepszość i aż człowiek stara się aby nie zacząć pisać o smokach, wróżkach i innych magicznych zjawiskach. Bo jeśli do tej pory skupiałem się na słuchawkach bardziej lub mniej tradycyjnych, to takie coś w głowie się nie mieści. Oczywiście nadal z wielką przyjemnością słucham sobie LCD3 i HE-5LE. Ale to SR-007 opanowały tą stronę biurka gdzie stoi stojaczek ze słuchawkami podręcznymi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz