poniedziałek, 4 września 2017

Encore mDSD

Kilka razy zdarzyło mi się już recenzować urządzenia rozmiaru kieszonkowego, które możliwościami i jakością dźwięku aspirowały do miana systemu słuchawkowego. Producenci też dostrzegają potrzebę takich urządzeń, których przeznaczeniem chyba są ludzie, którzy sporo podróżują, używając do słuchania głównie swoich laptopów, bo urządzeń wielkości pudełka od zapałek jest na rynku całkiem sporo. Kolnym na tapecie jest Encore mDSD.
Przy okazji recenzji mDSD wróciły do mnie wątpliwości, czemu udaje się zrobić urządzenie zasilane z portu usb, a nie da się zrobić porządnie grającego układu audio w laptopie. Czemu, pomimo pakowania kolejnych cudownych SOC do laptopów, nadal taki mDSD ma prawo istnieć. I tak mój laptop obklejony był wszelkiej maści naklejkami sugerującymi, że to sprzęt już klasy "Audiophile-wannabe", a w starciu z kolejnymi micro systemami wywołuje u mnie chęć wycięcia nożycami całego układu audio z płyty głównej. Jak to jest, że audio z portu słuchawkowego brzmi tak fatalnie w porównaniu do maleństwa zasilanego z portu USB tego samego laptopa? Przecież zasilanie, a przy tym i zakłócenia są te same. Czemu jedni potrafią robić dobre urządzenia a inni tylko smarują kolejne slogany reklamowe i lepią tony naklejek, zamiast po prostu zaimplementować podobne rozwiązanie. Przecież przy cenie 8kpln, jaką zapłaciłem za swój sprzęt, kolejne 500-600 pln nie było by problem. A przy okazji pozbyłbym się największej wady tych maluchów - wtykniętego urządzenia w port, które grozi wyłamaniem, czy choćby zwykłym uszkodzeniem przez przypadkowe oparcie na nim ręki. I tutaj dochodzimy do pierwszej (i chyba jedynej) wady Encore, mianowicie braku kabelka, dzięki któremu leżałby sobie spokojnie na stole i nie groził uszkodzeniem portu. Niestety mój laptop ma tylko po prawej i lewej stronie, w miejscu gdzie zazwyczaj odkładam ręce w trakcie pracy (żeby odpoczęły), tak więc taki kabelek byłby w moim przypadku pierwszym zakupem jaki bym popełnił.
Urządzenie przy pomiarach pobierało z portu USB 0,18A przy napięciu 5,2V, niezależnie od ustalonej głośności (Słuchawki TFZ B2M), co może w przypadku laptopa nie być specjalnym obciążeniem, ale telefon odczuł juz dodatkowego pasożyta. Stąd polecam mDSD raczej do zastosowań stacjonarnych. Mnie One Plus 5 przy odtwarzaniu muzyki przez mDSD wytrzymał niecałe 7h na baterii.
No dobrze, a jak gra ten maluch? W sumie to nie specjalnie mnie zdziwił fakt, że po podpięciu słuchawek mocno się zdziwiłem :) W takich wypadkach człowiek zawsze oczekuje czegoś uboższego, jakiegoś kompromisu w brzmieniu, czegoś z tańszych FIIO, jakiegoś rezonansu, niedopracowania. Natomiast w brzmieniu mDSD nie ma nic do czego można by się przyczepić. Bo o ile nie każdy musi być miłośnikiem takiej a nie innej sygnatury brzmieniowej, to jakości w brzmieniu mDSD odmówić nie można. Ale sygnatura jest bardzo dojrzała. Encore wyciągał na wierzch cechy słuchawek które podpinałem, a to pozwala mi sądzić, że urządzenie należy do tych mocno neutralnych, aczkolwiek z dobrze zaprojektowanych prądowo. W żadnym z połączeń nie miałem wrażenia chudości, rozrzedzenia czy zbytniej szkieletowości dźwięku. A podłączałem do niego TFZ B2M, LEA i nawet Staxy Lambda Pro w zestawie z SRM-xH. Względem DAC80 brakowało mi trochę separacji i powietrza, za to mam wrażenie, jakby sama konsystencja przekazu była w stosunku do NuForce zagęszczona. Na LEA dźwięk był bardzo równy, całość była bardzo klarowna i czysta, z dobrą podstawą basową i bardzo równymi i dobrze zaakcentowanymi górnymi rejestrami. Najważniejsze jednak, że średnica nie była matowa w żadnym z połączeń. Mam jednak wrażenie, że jakby delikatnie ocieplić mDSD było by po prostu idealnie. W czasie odsłuchów nie miałem też ani razu wrażenia, że brakuje mi głośności  czy mocy. Wprawdzie nie podpinałem do niego naprawdę prądożernych słuchawek (np. HD650), ale z DT880 poradził sobie wyśmienicie (no, może było delikatnie za chudo). Maluch od Encore sprawdził mi się praktycznie w każdym repertuarze, chociaż najprzyjemniej było z Floydami. Może to kwestia ostatniej pogody i samego nastroju, ale Floydzi i pochodne to w ciągu ostatnich 2ch tygodni muzyka, która mnie nie opuszczała, zupełnie jak mDSD :)
Podsumowując mDSD, po raz pierwszy od dawna mocno rozważam zakup. Przy poprzednich urządzeniach tego typu chyba nie byłem gotowy na taki minimalistyczny zestaw. Zawsze ten dźwięk z laptopa, jakkolwiek zachwaszczony przy Encore, wystarczał mi w pracy, a jak już nie wystarczał, brałem na głowę Lambdy. Teraz, przez ostatnie 2 tygodnie LEA + mDSD to był zestaw pierwszego wyboru, nawet jak wybierałem się na spacer czy zakupy. Maluch wykosił nawet XDP-100R.
Jakością i spójnością brzmienia mDSD dorównuje czołówce przenośnych odtwarzaczy, kosztując przy tym ułamek ich ceny. 
Sprzęt do recenzji wypożyczył sklep Audiomagic.pl. Serdecznie dziękuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz