piątek, 23 grudnia 2016

Sony MDR-1ABT

Świat się zmienia, zmienia się też sposób słuchania portable i na szczęście producenci to zauważyli. Coraz bardziej liczy się jakość dźwięku a coraz mniej rozmiar sprzętu. No bo co to za wygoda, jeśli mamy małe słuchawki i mały odtwarzacz a przy tym kable które plączą się jakby prawa i lewa słuchawka uprawiały seks ile razy stracimy je z oczu. I o ile nie rozumiem idei dokanałowych słuchawek BT, które tak naprawdę są przewodowe, tylko tak troszkę mniej, to już duże słuchawki BT do mnie przemawiają. I żadne energiczne machania łapami zagorzałych audiofilów nic tu nie da. Jakość dźwięku takich zestawów jest coraz wyższa, a moim skromnym zdaniem niektóre słuchawki zasługują już na poważne traktowanie, nawet w kategoriach audiofilskich. A że niedawno nabyłem sobie telefon, w którym producent poskąpił tradycyjnego gniazda słuchawkowego, to czas przyszedł na słuchawki, które takiego gniazda nie potrzebują. Kilka modeli przetestowałem (recenzje się pojawią), a wybrałem Sony MDR-1ABT.
Miałem kiedyś słuchawki MDR-1R i poza dziwacznym przełomem średnicy i góry nic mi w nich nie dokuczało. Mimo to jednak, duszność jaką wykazywały się w nagraniach spowodowała, że się ich pozbyłem. Przez to też trochę się bałem powrotu do Soniaczy, bo czytałem, że wersja 1A niewiele się w tym temacie zmieniła. Na szczęście w kilku sklepach przed świętami pojawiły się egzemplarze testowe, więc któregoś pięknego dnia wybrałem się na Tour de Sklep i słuchałem różnych konstrukcji. O tym, że powstała wersja ABT tych słuchawek nawet nie wiedziałem (nie śledziłem rynku słuchawek BT), więc miło się zdziwiłem, jak zobaczyłem je na stojaczku. Trochę mniej miło zdziwiłem się, jak zobaczyłem cenę (1499) ale posłuchać nic szkodzi. Do tej pory miałem do czynienia z kilkoma modelami słuchawek na BT i pierwsza zasada jaką się kierowałem to była obecność kodeka APT-X. Pamiętam dość dobrze swoje pierwsze Creative WP-350, i pamiętam, że głównie łoiły basem. Nie był to taki bas jak w Beats, ale jednak objętościowo było go zbyt dużo, szczególnie w zakresie 100-250 Hz. Taki trochę bez kontroli i dominujący bas mocno zniechęcił mnie do tego typu konstrukcji, szczególnie, że wtedy(4ry lata temu) były to słuchawki bezprzewodowe, które po prostu grały najlepiej. Po tym nieudanym eksperymencie wróciłem do kabelka. Później, jeden z kolegów dał mi posłuchać swoich Bose Quietcomfort (modelu nie pamiętam), ale że wtedy akurat na tapecie miałem AKG K550, to również mnie nie porwały. I tak naprawdę, na poważnie do tematu wróciłem teraz, kiedy telefon na tyle mi się spodobał, żeby zaryzykować bezprzewodowe technologie. Oczywiście postęp technologiczny jaki się w międzyczasie wykonał (BT ma teraz teoretyczną przepustowość na poziomie przekraczającym 60Mbit/s) oraz istnienie dowodów na to, że przesył cyfrowy nie jest zły (Tidal HiFi), spowodowały, że zaryzykowałem swoje pieniądze. Nie bez powodu był też brak zainteresowania tematem przez zwyczajowych dostawców sprzętu do moich recenzji.
MDR-1ABT z zewnątrz od modeli MDR-1R i MDR-1A różni bardzo niewiele. Na praktykę bez uważnych oględzin ciężko je odróżnić. Ot mamy znaczek NFC na lewej muszli i kilka dodatkowych elementów na krawędzi obudowy, które jednak są bardzo ładnie ukryte. Jakość wykonania i materiały świadczą o produkcie z wysokiej półki i gdyby nie ciekawe akcje wyprzedażowe na modelu MDR-1R nie miałbym do ceny 1ABT żadnych zastrzeżeń. Nausznice wykonane są z miękkiej syntetycznej skóry, a pałąk i elementy ruchome to metalowe odlewy polakierowane na onyksowy (?) kolor. Żadnych nadprogramowych luzów, żadnych niedoróbek czy niepokojących elementów. Do głowy słuchawki przylegają rewelacyjnie, tak że da się je nosić nawet pod czapką czy kapturem i w łepetyna nam raczej nie zmarznie. Muszle skrywają 40mm przetworniki ustawione pod kątem względem ucha. Nie pamiętam czy w MDR-1R też tak miałem, ale sprawa ciekawa biorąc pod uwagę niewielkie rozmiary tych słuchawek. Lewa muszla ma na krawędzi kropkę, umożliwiającą określenie która słuchawka jest która jeśli zabraknie nam światła. Słuchawki nie są wyposażone w żaden system tłumienia hałasu, ale też muszę przyznać, że takich słuchawek nie szukałem. Z doświadczenia wiem, że włączenie takiego systemu dość znacznie zmienia charakterystykę pracy przetwornika i zmienia nam się bardzo mocno jakość reprodukowanego dźwięku. Systemy te działają na zasadzie sprzężenia zwrotnego (te o których wiem) i przetworniki po prostu generują fale przeciwne do tych wyłapanych przez zewnętrzne mikrofony. Także poza 2ma przypadkami, kiedy znalazłem dobrze działający taki system, większość powodowała dziwne efekty (najczęściej podobne do pluskania wody).
Słuchawki wyposażone są zestaw hands-free umożliwiający prowadzenie rozmów telefonicznych (a na tym mi bardzo zależało) i jakość tych połączeń jest po prostu świetna. Poza tym producent chwali się wprowadzeniem kilku usprawnień, znanych do tej pory z audiofilskich kategorii sprzętu. Pierwsze z nich to okablowanie. Zastosowano 4ro żyłowy kabelek z ekranowanymi przewodami, osobno dla każdego sygnału i masy. Dzięki temu separacja kanałów ma być znacznie poprawiona względem znanych z innych słuchawek lakierowanych włosków bez izolacji. Kolejna nowość to kodek LDAC pozwalający na odtwarzanie nawet nagrań w formacie 24/96. To również słuchawki bezprzewodowe wyposażone w certyfikat HiRes Audio. Nadal nie wiem kto je przyznaje, ale tym słuchawkom przyznano to słusznie :). Cała reszta technologii i wszystkie zastosowane przez marketingowców skróty 3 i 4ro literowe moim zdaniem wprowadzają już niepotrzebny zamęt. 
Słuchawki ładują się przez port microUSB i w czasie tego procesu można ich używać tylko w trybie pasywnym, podłączając dostarczony przewód miniJack 3,5mm. Ładują się od 0 do 100% w 4h z komputerowego portu USB, a działają potem aż do 30h. Mój wynik to 27godzin i 37 minut. Rewelacja. LeEco przy ikonce połączenia z bluetooth ma znacznik baterii urządzenia i jest to dodatkowa zaleta tego połączenia (o innych później). Na prawej muszli brakuje zwyczajowych przycisków do sterowania dźwiękiem, a wszystko dlatego, że Sony zastosowało sterowanie gestami (opisanymi po wewnętrznej stronie prawego zawiasu). Rozwiązanie wymaga jeszcze delikatnego dopracowania, ale mnie i tak podoba się bardzo. W kwestii zasięgu połączenia bezprzewodowego jest lepiej niż dobrze. Mnie, w biurze o powierzchni 300m2 nie udało się zerwać połączenia, ani doprowadzić do spadku jakości. Nie miałem też żadnych problemów związanych z kieszeniami, plecakami czy innym wyposażeniem typowo zimowym. Muzyka grała zawsze i w każdych warunkach.
A sam dźwięk jaki generują te słuchawki to temat na dłuższe rozważanie. Słuchawki bowiem zaskakują w każdym aspekcie. I to w każdym na plus. Podłączałem je do Pioneer XDP-100R, LeEco Pro3, Clevo P650RS-G zarówno po kabelku jak i przez BT, oraz do FCL+ Aune S16 przez kabelek. Po podłączeniu do Pioneera dostajemy od razu komunikat, że podłączono urządzenie zgodne z APT-X przy pozostałych urządzeniach komunikatu brak. Brak komunikatu nie wpływa na szczęście na dźwięk i od razu słuchać, a może raczej nie słychać, że mamy do czynienia z połączeniem bezprzewodowym. Wzmacniacz wbudowany w słuchawki ma 100mW mocy i prawdę powiedziawszy w zupełności to wystarczy. Przetworniki wysterowane są świetnie, a maksymalna głośność jaką da się osiągnąć jest już daleko poza moją strefą komfortu. Mam wrażenie jednak, że znajdą się i tacy, którym będzie za cicho. Niemniej jednak "normalni" (czy lepiej - bez ubytków słuchu) narzekać nie powinni. Przy poziomie tłumienia jaki mamy w MDR-1ABT komfortowo słuchało mi się nawet w zatłoczonym centrum handlowym, niestety nie miałem okazji sprawdzić w tramwaju czy pociągu, ale wydaje mi się, że problemów nie będzie.
Co do tonalności słuchawek, to znowu trafiają one dokładnie w mój gust. Głęboki bas, schodzący bardzo nisko, mający świetną fakturę i energię. Jest on lekko wyeksponowany, delikatnie podbity, i dzięki temu wyraźnie słychać wszelkie niuanse linii basowych. W żadnym razie nie przykrywa on innych pasm, nie zachodzi na średnicę ani nie zaciemnia przekazu. Ot delikatnie podkręcone ciepełko. To ciepełko delikatnie przekłada się też na zagęszczenie średnicy dając wokalom świetną barwę (głównie męskim) i doskonałe wypełnienie w niższych partiach wokalnych. To co najbardziej denerwowało mnie w MDR-1R też zostało załatwione. Słuchawki nie mają żadnych problemów w przełomie wyższej średnicy i wysokich, nie są w żaden sposób przyciemniane, a przy tym kompletnie nie ma problemów z sybilantami. Górne rejestry są krystalicznie czyste, nie ma żadnego piachu ani rezonansów, i po prostu słychać, że inżynierowie Sony mocno się przyłożyli przy parowaniu wzmacniacza wbudowanego z przetwornikami. Paradoksem tych słuchawek jest, że najlepiej grają przy połączeniu bezprzewodowym. Podłączenie kabelkiem niestety wyciąga ich niską impedancję dźwięk się trochę zaczyna dusić. Zjawisko jest mniej odczuwalne przy mobilnych źródłach dźwięku, ale przy torach stacjonarnych jest to już wyraźnie słyszalne. Nadal jest bardzo dobrze, niemniej jednak całość jest lekko przytłumiona
Jak już wcześniej napisałem, Sony bardzo duży nacisk położyło przy projektowaniu walorów przestrzennych MDR-1ABT. Mamy więc przetworniki nachylone pod kątem, mamy też separowane kanały. Dało to naprawdę dobre efekty. Scena jest wyjątkowo głęboka i nie wynika to z przenikania się kanałów a po prostu z kierunku nadchodzenia dźwięku. Pierwszy plan jest delikatnie przed słuchaczem, ale w nagraniach "barowych" czuć duszność i gęstość przekazu, która niknie, kiedy słuchamy muzyki symfonicznej. Wszystko to oczywiście w ramach ograniczeń konstrukcji zamkniętej. Nie ma więc tutaj stepów akermańskich znanych z najlepszych otwartych konstrukcji, ale nie ma też sztucznej studni do której mózg musi się adaptować (znanej choćby z Ultrasone Ed5). Prezentacja źródeł jest po prostu całkowicie naturalna i niewymuszona. Dzięki temu słuchawki sprawdzają się również w roli zestawu do grania, dając graczowi komplet informacji o lokalizacji dźwięku. 
Czy zatem są to słuchawki idealne? Oczywiście, że nie. Dla wielu osób mogą się okazać nawet nie wskazane. Po pierwsze to słuchawki bezprzewodowe i chociaż mam przeczucie graniczące z pewnością, że nie ma takiego nietoperza na świecie, który by to usłyszał, na pewno znajdzie się batman, który odda nerkę za to, że różnica jest. Dla niego te słuchawki nie są wskazane. Słuchawki nie mają systemu ANC, co dla wielu osób szukających sprzętu np. do samolotu, może dyskwalifikować ten sprzęt. Kolejna sprawa to pewna higiena użytkowania. Słuchawki trzeba ładować, i choć lepiej zaplanować to na noc, może się wydarzyć, że tego nie zrobimy i kiedyś się rozładują. Warto mieć wtedy przy sobie kabelki. Są też szumy. Ja w każdym razie jakieś szumy słyszę i nie wiem teraz czy to szumy własne elektroniki, czy szumi mi w uszach (efekt, który u mnie występuje w wyjątkowo szczelnych słuchawkach zamkniętych) czy może jakieś dźwięki docierające z zewnątrz. Kolejna sprawa to dość płytkie muszle. Osoby z dużymi lub odstającymi uszami będą miały problemy z komfortem. Istotne są też sztuczne materiały nausznic, które jednak niektórych (mnie) mogą uczulać. Wtedy trzeba pomyśleć o dodatkowych kosztach wymiany ich na materiały naturalne. Nie wszystkim do gustu przypadnie też balans tonalny słuchawek, i chociaż funowym nazwać go nie można a do Vki im dość daleko, to nie jest to ascetyczno-analityczne granie bez szkieletu i masy. Na koniec, muszę przyznać, że trochę brakuje mi jakiegoś systemu składania tych słuchawek i twardego futerału, tak, żeby ich mobilność była pełna a nie tylko "naszyjna". A poza tym? Poza tym, to słuchawki, które spełniają najwięcej z moich aktualnych wymagań.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz