wtorek, 24 czerwca 2014

KEF M500 - małe portable, mały tekst



KEF, kolejna firma o nieszczęśliwej nazwie. Marka Osram czy czeski Elektroodbyt trochę spowszedniały, ale Kef'a w Polsce większość niebranżowych ludzi nie zna. Dla niewtajemniczonych kefa to niewyobrażalny smród. Na szczęście wśród dźwiękolubnej braci KEF kojarzy się z brytyjską jakością. Bo KEF to firma brytyjska, pracująca na swoją markę już ponad 50 lat, znana z produkcji świetnych systemów głośnikowych. Słuchawki od KEF to nie tylko nowość, ale i wielkie zaskoczenie. W zeszłym roku pojawiły się od razu 2 modele - dokanałowe M200 i nauszne M500. I te drugie mam właśnie na uszętach, dzięki uprzejmości kol. Rymcymcyma (pozdrawiam).

KEF M500 to małe słuchawki portable klasy premium, niezwykle skuteczne, niespecjalnie wymagające, i obłędnie wyglądające. M500'tki to najstersztyk. Jakość i materiały powalają. Nie wiem czy materiał na padach to prawdziwa skóra czy nie, jednak jakościowo nie mam zastrzeżeń. Pady są miękkie i super wygodne, zapewniają świetną izolację zarówno z zewnątrz jak i na zewnątrz. Pałąk zrobiony jest z aluminium, a obciągnięty jest tym samym materiałem co pady. Bardzo ciekawie rozwiązane są zawiasy do słuchawek. Pozwalają na ustawienie muszli prostopadle tak, że słuchawki robią się prawie całkiem płaskie, ale pozwalają też na złożenie muszli do środka, i spakowanie słuchawek do futerału. Jeśli chodzi o jakość wykonania i materiały to najbliżej do M500 mają Phiatony MS500, jednak KEFy są zdecydowanie wygodniejsze. Sennheiser momentum były dla mnie zbyt niewygodne, AKG K545 trochę tandetne w wykonaniu a PSB M4U1 zbyt pancerne. KEF są solidne (to czuć), a przy tym sprawiają wrażenie niesamowicie delikatnych słuchawek. I tak właśnie powinna wyglądać klasa premium.

KEF M500 to pierwsze portable jakie podpiąłem do Sony NWZ-ZX1, które zagrały dokładnie tak jak się spodziewałem. Do tej pory Sony, mający spore braki w zakresie mocy (ehhh ta kochana EU i jej opiekuńcza postawa), nie dał sobie rady z żadnymi słuchawkami poza LE3SW, Tascam TH02 i Audeze LCD3 (co muszę przyznać ze sporym zdziwieniem). Cała rzesza słuchawek portable po prostu nie potrafiła się przy ZX1 przedrzeć przez zgiełk uliczny. I tutaj zaczyna się przygoda z M500. Słuchawki mają 2 cechy które spowodowały, że ZX1 "wyszedł" z domu. Po pierwsze izolacja, jak na słuchawki nauszne jest świetnie, niewiele ustępuje słuchawkom dokanałowym. Po drugie skuteczność, która wg tabelki wynosi 103dB/1mW, jest naprawdę wysoka. Coś mi się ta tabelka nie zgadza. Z Sonego KEFy są bardzo głośne. Nie dojeżdżam do końca skali, a w większości innych słuchawek nie mam z tym problemu...




Brzmieniowo M500 to ekstraklasa. I to nie tylko ekstraklasa portable, tylko ekstraklasa w ogóle. Oczywiście jest to zaskakujące, jak popatrzymy na wielkość tych słuchaweczek (tak, zdjęcia nie oddają tego, jak one są małe). Założenie ich na głowę zaskoczenie jeszcze spotęguje. Bo spodziewamy się, że słuchawki będą uwierały, uciskały albo coś w tym stylu. A tu nic takiego nie ma miejsca. Clamping force jest idealnie dobrany, twardość padów również. No i to brzmienie...Lekko ocieplone, bardzo podobne do K545, tyle że  sporo równiejsze. Nie ma podbicia midbasów, ale została energia i dynamika przekazu. Sam bas jest zaskakujący. Jest zwarty, mocny i punktowy. Czuć siłę płynącą z nagrań. Uderzenia w kocioł czy basowe tomy czuć na skórze. Nie wylewa się na inne pasma, nie zasłania informacji. Średnie tony to wokale. Tak, oczywiście średnica to również kupa innych informacji, jednak wokale to jest to czego chce się słuchać. Cała reszta świetnie towarzyszy i uzupełnia całość, gitary wybrzmiewają świetnie, sitara zagrała jak marzenie, ale jak Loreena McKennitt zaczeła śpiewać to ciarki po plecach przeleciały. I to wszystko za sprawą sprzętu portable, w czasie spaceru po parku. Aż musiałem sobie zasiąść na ławeczce, żeby czerpać te przyjemności bez przeszkód. Wrażenia niesamowite. Letni dzień, słońce, cień drzew, śpiew ptaków, lekki wiaterek i muzyka, prosto do moich uszu, bez żadnych przeszkód. Piękne jest życie na urlopie...Góra jest delikatnie wycofana, jednak bardzo szczegółowa. Separacja, czarne tło czy holografia, to nie są tylko puste slogany. Oj chciało by się, żeby LCD3 potrafiły tak kształtować przestrzeń. Centrum wydarzeń jest delikatnie od słuchacza odsunięte. Dzięki temu mamy wrażenie obserwowania (słuchania) opowieści troszkę z boku. Dźwięk nie sączy się prosto do mózgu, ale jest przez nas wychwytywany jakby mimochodem. Dopiero jak pojawi się wokal nie mamy wątpliwości, że to wszystko co się dzieje, dzieje się dla nas. 




KEF dają bardzo muzykalny i przyjemny w odbiorze dźwięk. Kompletnie nie męczą, można ich słuchać godzinami. Scena generowana jest raczej przed słuchaczem i dopiero wokale dają poczucie intymności odsłuchów. Do tego łatwość w wysterowaniu. Nic, po prostu czysta, niczym nie zmącona przyjemność słuchania. Zdecydowanie polecam, dla mnie numer 1 w słuchawkach portable!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz