Ale po kolei. DT-1770 Pro, to następca (?) modelu DT-770 Pro. Uznanego i cenionego przez realizatorów modelu studyjnego. Że są świetne nie świadczy fakt, że nagrywa na nich nawet Arka Noego (na DT-770 i na DT-150, żeby uściślić). Beyerdynamic powinien to sobie bez wątpienia wpisać do portfolio. DT-1770 to taka "doroślejsza", bardziej wysublimowana wersja słuchawek produkowanych od przeszło 30 lat, bez większych zmian konstrukcyjnych. Słuchawek będących od 30 lat wystarczająco dobre. Ba będących na tyle dobre, że w sumie, jeśli chodzi o segment PRO nie mają konkurencji. Ale nie od dzisiaj wiadomo, że za odpowiednie pieniądze da się poprawić i uzasadnić wszystko. No i tutaj mamy uzasadnienie poprawienia wszystkiego, za rozsądne oczywiście pieniądze. I tak słuchawki kosztujące 629 pln zastąpione zostały niewiele droższymi słuchawkami kosztującymi już 2499.
Za tą dodatkową kasę, poza ekskluzywnym wyglądem (bo, że są obłędne to już wspominałem?) dostajemy jeszcze drivery wykonane w technologii Tesla i odpinany kabelek z gniazdem miniXLR (czyli tak jak w AKG serii 7). Miałem kiedyś T70, mający również driver z naklejką Tesla i impedancją 250, mam T90 z tym samym driverem, miałem wreszcie najnowsze T1, spodziewałem się więc naturalnej ewolucji tych słuchawek i czegoś co przypomina T70 z lekkim sznytem T1. To co dostałem zdziwiło mnie bardzo. Wszystkie Beyerdynamici, których do tej pory słuchałem, wymagały czegoś specyficznego w torze, co powodowało, że potrafiły zagrać zjawiskowo. Bez tego czarodziejskiego Gizmo lądowały w pudle z napisem "Niestrawne". I tak mamy tych co poszczególne modele Beyera kochają i tych co szczerze tego nienawidzą i nie rozumieją. Niestety, co się za chwilę okaże, DT1770 Pro nie są w tym względzie wyjątkiem.
Do DT-1770 przystąpiłem z moim wiernym Kałachem, znaczy Cainem w łapie i oczekując najgorszego (w końcu Beyerdynamic skończył się na Kill'em All), zabrałem się za słuchanie. Zaatakował mnie bardzo spójny przekaz. Muzykalny, dość basowy, z mocno zagęszczoną średnicą. I o ile bas jest naprawdę bardzo dobry, szybki i dobrze rozciągnięty, to pozostałe pasma mają już problemy. W niektórych nagraniach, ten świetny bas też zresztą potrafi dokuczyć swoją ilością. I tyczy się to głównie muzyki Pop. Średnica, jak już wspomniałem jest dość mocno zagęszczona, ale ma dwa oblicza. W trybie napięciowym wzmacniacza jest też mocno matowa i lekko cofnięta, w trybie prądowym natomiast suchości żadnej już nie ma, wracają też kolorki i nasycenie. Wyższa średnica lekko schowana, daje wrażenie ociemnienia przekazu.
Góra to największe zaskoczenie, bo kompletnie nie przypomina mi żadnych słuchawek ze stajni Beyerdynamic jakie znam. Jest lekko cofnięta, w ilości na poziomie HD650, dobrze zaakcentowana, czytelna, ale kompletnie nieostra. I ta nieostrość często idzie w wygładzenie i ugrzecznienie przekazu. Natomiast jeśli skonfrontować odczucia ze spektometrem, to wychodzi, że DT1770 nie oszukują. Podają to co jest w nagraniu i proporcjach z nagrania. Grają tonalnie podobnie do bardzo dobrze napędzonych HD650. I chciałbym, żebyście mieli świadomość, że to jest w moim przekonaniu ogromna zaleta. I tylko góry chciało by się trochę więcej. Tej powyżej 10kHz. Żeby jej było tyle co w HD650, były by słuchawki świetne. A tak tonalnie są po prostu bardzo dobre.
Scenicznie to jest jednak klapa. Słuchawki są grają dość głęboko, ale straszliwie wąsko, praktycznie stereofonia zamyka się wewnątrz głowy. Nagrania koncertowe Andre Rieu brzmią jakbyśmy wsadzili głowę do domku dla lalek, w którym gra orkiestra. Założone po Beyerach Meze, zrobiły piorunujące wrażenie sceną, że nie wspomnę otwartych słuchawek. Po takich SR-009 miałem wrażenie, że właśnie słucham swojej ostatniej przed wykonaniem wyroku uwertury w ciasnej celi, gdzieś w Alcatraz. Jakoś tak siadło na Second Waltz (właśnie z koncertu Rieu). Przekaz jest nastawiony raczej na spójność niż na separację, holografia i podział na plany, choć wyczuwalny to jest mocno skondensowany.
Podsumowując kolejny, zbyt długi wywód, dostajemy drodzy Państwo, lekko przeszacowany produkt, raczej dla słuchaczy muzyki klasycznej (bo emocje aż się z nich wylewają) niż do Jazzu i efekciarstwa. Pięknie wyglądające słuchawki, które poza dopiskiem Pro, z segmentu pro niewiele w sobie nie mają, są za to spektakularne w intymnym radowaniu się muzyką. Po kilku godzinach z muzyką klasyczną nie byłem nią nic a nic zmęczony, pochłaniałem kolejne utwory i kompletnie nic mi nie doskwierało. Także wychodzi, że są to słuchawki z wąską specjalizacją. I tylko mam wrażenie, że inżynierom z Heilbronn nie do końca o to chodziło. A może jednak o to?
ps. Słuchawki na dostarczonych padach skórzanych są niesłuchalne, ale za to na welurach od T70 zaczynają grać i górną średnicą i zyskują sporo na górze. I oby to było złudzenie, ale stereofonia również znacznie się poprawiła. A to wszystko przy jednoczesnym wycofaniu delikatnym basu. A piszę o tym na końcu, bo pady od Beyerdynamica mają tendencję do ubijania się i dzięki temu, może się okazać, że po jakimś czasie DT1770 zagrają piękniej niż po rozpakowaniu z pudełka.
Słuchawki do testów wypożyczył wrocławski mp3store.pl. Dziękuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz