środa, 30 grudnia 2015

Citrone Tube DAC v2.0

Czas jakiś temu, ległem rażony piorunem zachwytu przy Citrone TubeDAC. Piorun ten utrzymał mnie w mocy bardzo długo, bo pod jego naporem zleciłem Cytryniarzowi lampizację swojej ówczesnej maszynerii. Później, kiedy już wiatr historii przewietrzył mą kolekcję nabyłem od przyjaciela TubeDAC ponownie. I był to egzemplarz wyposażony już w gniazda XLR. Jeszcze później, odesłałem swój egzemplarz do Kominek celem modernizacji i konserwacji. Za każdym razem kiedy się z nim rozstawałem czułem jakbym się rozstawał z członkiem rodziny. Jakoś tak wyszło, że brzmienie TubeDAC wryło się w moją świadomość jako źródło świetne, mocno niekompletne użytkowo, oceniane na świecie trochę (albo nawet mocno) przez pryzmat lamp w nim zamontowanych. W skrócie - świetny DAC, który nie został należycie przyjęty z kilku powodów. Dzisiaj o nich chciałem troszkę napisać.


Tak, powyższe zdjęcie nie jest przypadkowe. Opakowane w drewniane pudło, doszło do mnie lampowe szczęście, mające skasować jedną z wad wymienianych przez recenzentów/niedoszłych użytkowników. Mianowicie wygląd. Akurat ten zarzut niespecjalnie rozumiem. Citrone jakie jest każdy widział, nie było/nie jest sprzętem z pierwszych strona gazet, ale Quasimodo z jego urodą i urokiem to też nie jest. Fakt, traktorek (bo i tak był milusio nazywany) ma troszkę toporny design, ale odstaje na plus od większości produktów DIY i małoseryjnych, pakowanych w standardowe obudowy od puszek elektrycznych. Mimo to konstruktor znalazł kogoś kto był w stanie ten stan zmienić. Tym kimś jest niejaki Robert, który od dość dawna zajmuje się strojeniem w wyjściowe fatałaszki sprzętu wyglądającego jak skrzyżowanie tramwaju z przystankiem autobusowym tuż po trzęsieniu ziemi. To on zaproponował mi obadanie nowego wydania Citrone.

Trochę zdziwiło mnie pytanie Roberta, zanim wysłał do mnie sprzęt. Spytał mnie czy mam wkrętarkę, bo może się przydać. Jak już pudło do mnie dotarło, zorientowałem się, że to nie jest standardowy karton. Solidne opakowanie wykonane z ponad centymetrowej grubości sklejki, skręcone na śruby, poruszyło we mnie strunę ciekawości. Cóż to za cud musiał być tak spakowany, aby do mnie dotrzeć. Całość ważyła ponad dobre 10kg, ale wtedy zwaliłem to na opakowanie. Oj nierozważny ja. Po otwarciu wieka trumny Drakula okazał się w pełni:

To co zobaczyłem w środku, kompletnie nie przypominało mi Citrone jakiego znałem. Piękne logo Citrone, to nic innego jak drewniana mozaika zatopiona w stalowej pokrywie. Lampy są na froncie, ale są dokładnie osłonięte przed uszkodzeniami. Jest co oglądać. A związku z tym, że porobiłem zdjęcia, postaram się o tym co widać nie pisać. Napiszę o tym, czego nie widać. A nie widać, że sercem pozostał stary i dobry CS4398, i że odbiornikiem USB jest nienajlepsza CMedia. Nie widać też zmian jakie zaszły w konstrukcji. Citrone, które otrzymałem do tej recenzji to wersja, która wróciła do mnie po ostatniej modyfikacji. Jest więc pełne wyjście XLR, jest dopracowana konstrukcja stopnia analogowego. Citrone dużo lepiej oddaje zmianę lamp niż wersje poprzednie i opisywanie brzmienia tego DAC'a to tak naprawdę opis danej konfiguracji. Tak, wiem, że zawsze opisuje się rzeczywistość w punkcie 0, ale teraz zmiany są naprawdę kolosalne. Nie znalazł się u mnie jeszcze żaden słuchacz, któremu nie dało się dopasować Citrone do jego gustu samą tylko zmianą lamp. To już powinno dać malkontentom wiele do myślenia. Ważne aby Citrone wybierać w wersji ECC81 (a nie 6N1P), bo wtedy mamy dostęp do ogromnej bazy lamp, i wybierając z niej jesteśmy w stanie trafić w swój gust. 
Ważne też aby do Citrone podłączać sygnał przez Coaxial, ponieważ USB jest niejako gratisem z przypadku i nie gwarantuje jakości dźwięku wcale. Podłączone jednak właściwie śpiewa. I daje możliwość dopasowania go do swojego gustu. I wszystko byłoby super i został by u mnie na zawsze, gdyby nie jeden szkopuł. Citrone nadal ma łatkę sprzętu DIY. I ma łatkę sprzętu z wadami, którą to łatkę przykleili mu ludzie nie mający pojęcia o lampach. Jak bowiem można opisywać brzmienie urządzenia, wskazując przy tym wady typowe dla zastosowanych lamp, nie podając typu i producenta tychże, nie wspominając już o tym, że żaden z nich nie sprawdził innych lamp. Przyjął urządzenie z brzmieniem "as is" bez chwili refleksji i zastanowienia, po cóż konstruktor dał dostęp do ich wymiany. Ja tam dzięki Citrone dołączyłem swojego czasu do grona lampo-lubów i nie zamierzam go opuszczać. 
Dlaczego zatem nie posiadam Citrone w swojej stajni? Ano głównie ze względu na USB i brak możliwości odtwarzania plików DSD. Ale też dlatego, że Cayin iDAC-6 brzmieniowo stoi z Citrone ramię w ramię, dając mi niesamowitą uniwersalność. Z tego co mi wiadomo, to Citrone nie śpi i lada moment pojawi się ich (tak, z jednego konstruktora zrobiło się już 3ech budowniczych w stajni z cytrynką) najnowsze dzieło, które może u mnie zdetronizować iDACa. A do tego czasu pozostaje mi podziwiać kunszt kolegi Roberta, ponieważ to co zrobił w kwestii obudowy przekracza ludzkie pojęcie. Zacząłem się nawet zastanawiać na zmianą obudowy dla Eurydice, bo takie dzieło sztuki lampowej we właściwej obudowie dodało by ze 100pkt do lansu i audiofilskości :) A Was pozostawiam ze zdjęciami nowej wersji Citrone.












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz